Naturalnie, wywalił się. Wyrżnął głową o drzwi stodoły, rozcinając skórę na czaszce. Ale Alex, jak to Alex, wtoczył się do środka, zatamował krwawienie pierwszą lepszą szmatą, przetarł, otarł, wyrzucił i po sprawie. Adile pewnie już dawno by go obskoczył z apteczkami i innym badziewiem. Nie to zaprzątało jego myśli. O wiele pilniejsza sprawa czekała go w związku z chęcią ulżenia sobie, o ile samo nie przejdzie. Na razie tylko zawiesił płaszcz na kołku i poszedł szukać kotów. Nawet długo nie szukał, całkiem głośno się darły, jak na tygodniowe maluchy. Kotka rzuciła tylko długie, wymowne spojrzenie i lekko zjeżyła sierść na grzbiecie. Przekaz był jasny "Tknij, a będziesz miał cały komplet pazurów na twarzy".
-No, no, nie dotykam, nie bój się- mruknął i wycofał się do okolic boksu swojego konia. Pogłaskał ciekawski łeb, szukający czegoś po kazachskich kieszeniach.
-Poszedł won, Dzikusko. Nie mam nic dla ciebie- westchnął, wywracając kieszenie na lewą stronę. To wystarczyło, żeby klacz znalazła kilka interesujących ją okruchów suchego chleba. Właściciel westchnął tylko i poklepał ją po szyi, zerkając przy okazji na jej kołyszący się, duży brzuch. Cóż, to dopiero kilka miesięcy. Przy tym wymownie spojrzał na wałacha, należącego do Ad'a. Jeszcze nie tak dawno Alex z satysfakcją wzywał weterynarza, który miał zrobić z niesfornego zwierzęcia kastrata. Już wystarczająco narobił.