Wdrapał się po schodach do góry, a kiedy był już u szczytu zaczekał chwilę i zobaczył jak Scottie wychodzi z łazienki. Słyszał jak włącza telewizor i francuski świergot wypełnił przestrzeń między nimi. Pociągnął nosem. Zrobiło mu się żal Scotta, który najwyraźniej martwił się bardzo o wierność Francji. Pewnie słusznie ale mimo to bardzo chciał mu pomóc. Tylko nie miał pojęcia jak. Przysiadł na najwyżej położonym schodku, który był jednocześnie początkiem drugiego poziomu jego domu. Schodek niżej postawił wiadro i wszystko inne co ze sobą zabrał. Stąd Scottie i tak nie mógł go zobaczyć. Tak samo jak Francis nie mógł zobaczyć jego. Mógł tylko nasłuchiwać jak Scott się krząta. Chociaż telewizor to utrudniał. Postanowił, że najpierw pomyśli co zrobić żeby pomóc mu poczuć się lepiej a sprzątanie... zrobi się samo? Posiedział tak około pięciu minut. W końcu stwierdził, że pozostawienie Scotta sam na sam z nieprzyjemnymi myślami było ostatnim co powinien zrobić. Jeśli żadne z nich nie będzie miało teraz ochoty na miłość to po co tak kombinować. Mogli sprzątać razem. Kiedy tylko to do niego dotarło zebrał się ze schodów, wraz z całym swoim nietkniętym sprzętem i zbiegł na dół. Przeszedł kilka kroków i stanął w korytarzu, którym miał się zajmować Scottie.
-Mon amour, jestem! Pomyślałem, że lepiej będzie jeśli teraz nie zostaniesz sam.
-Mon amour, jestem! Pomyślałem, że lepiej będzie jeśli teraz nie zostaniesz sam.