Mieszkanie Scotta mieści się w niewielkiej, zabytkowej kamienicy nieopodal Starego Miasta w Edynburgu. Okolica jest dość urokliwa, choć samo miejsce nie należy do najbogatszej części stolicy, a co za tym idzie, nie jest najbezpieczniej, zwłaszcza ze względu na imigrantów. Mówi się, że nawet radiowozy jeżdżą tutaj dwójkami. Dlaczego więc Scott wybrał to mieszkanie, zamiast innych posiadanych nieruchomości w mieście, z których czerpał spore zyski, a do których raczej niechętnie by się przyznał, bo po co inni mają wiedzieć o jego posiadłościach? Chyba tylko ze względu na spożywczaka na parterze. Nie trzeba daleko biegać po piwo i fajki.
Samo mieszkanie nie jest duże. Trzy niewielkie pokoje, kuchnia i łazienka, jak dla Scotta i jego kota, jeśli ten akurat postanowi zostać w domu, w sam raz wystarczająco. Drzwi wejściowe prowadziły od razu do salonu. Najważniejsza w tym pomieszczeniu była oczywiście kanapa, ustawiona tyłem do wejścia, tuż na przeciwko niskiego stolika - żeby było na czym oprzeć nogi - i telewizora wyższej klasy, w końcu komfort oglądania być musiał. Prócz tego, pod ścianą ustawiono szafkę zwykle zawaloną książkami. Wbrew pozorom, literatura dla Scotta nie była obojętna. W kolejnym pomieszczeniu mieściła się sypialnia, zwykle nieużywana. Na co komu łóżko, gdy równie wygodnie można spać na kanapie przed telewizorem? Gdzieś tu mieściła się również szeroko pojęta garderoba, czyli stos ubrań rzuconych na łóżko. Rzadko które rzeczy były powieszone w szafie lub ułożone na półkach. W ostatnim pokoju mieściła się rupieciarnia, miejsce zwykle zamknięte na klucz, istny skarbiec, czyli wszystko to, czego żal było wyrzucić, choć nawet Scottie już wiedział, że nigdy się nie przyda. Kuchnia i łazienka zawierały podstawowe sprzęty.
Mieszkanie, wydawałoby się, takie jak każde inne, prócz walających się puszek po piwie, opakowań po jedzeniu na wynos i brudnych skarpet. Królestwo Scotta.
* * *
Scottie czekał na brata. Mógłby go odebrać z lotniska, ale po co? Nowym tramwajem, tegoroczną inwestycją miasta Edynburg, już jechał, więc nie było sensu dodatkowo wydawać pieniędzy na bilet, nawet jeśli i tak by ich nie wydał, bo dzięki układom ze swoim rządem komunikacją jeździł za darmo. Sam Derry raczej wiedział, jak trafić. Raczej. Jeśli nie będzie, zadzwoni i Scottie ewentualnie mu wytłumaczy, w ostateczności po niego wyjdzie. Tak malowało się to w małym rozumku pana tego mieszkania i kota, który widać postanowił przespać cały dzisiejszy dzień na kanapie, nie zwracając nawet uwagi na młodszego, zupełnie czarnego kota, który go zaczepiał, a który ostatecznie ułożył się obok i również zasnął.
Scottie ziewnął. To był leniwy dzień i sam z chęcią położyłby się obok pupili i zdrzemnął godzinkę albo sześć. Pierwszy raz pożałował, że zaprosił brata. Kto wie, może w ramach zadośćuczynienia za szkockie cierpienia i zmęczenie Eire przywiezie coś na obiad?
Samo mieszkanie nie jest duże. Trzy niewielkie pokoje, kuchnia i łazienka, jak dla Scotta i jego kota, jeśli ten akurat postanowi zostać w domu, w sam raz wystarczająco. Drzwi wejściowe prowadziły od razu do salonu. Najważniejsza w tym pomieszczeniu była oczywiście kanapa, ustawiona tyłem do wejścia, tuż na przeciwko niskiego stolika - żeby było na czym oprzeć nogi - i telewizora wyższej klasy, w końcu komfort oglądania być musiał. Prócz tego, pod ścianą ustawiono szafkę zwykle zawaloną książkami. Wbrew pozorom, literatura dla Scotta nie była obojętna. W kolejnym pomieszczeniu mieściła się sypialnia, zwykle nieużywana. Na co komu łóżko, gdy równie wygodnie można spać na kanapie przed telewizorem? Gdzieś tu mieściła się również szeroko pojęta garderoba, czyli stos ubrań rzuconych na łóżko. Rzadko które rzeczy były powieszone w szafie lub ułożone na półkach. W ostatnim pokoju mieściła się rupieciarnia, miejsce zwykle zamknięte na klucz, istny skarbiec, czyli wszystko to, czego żal było wyrzucić, choć nawet Scottie już wiedział, że nigdy się nie przyda. Kuchnia i łazienka zawierały podstawowe sprzęty.
Mieszkanie, wydawałoby się, takie jak każde inne, prócz walających się puszek po piwie, opakowań po jedzeniu na wynos i brudnych skarpet. Królestwo Scotta.
* * *
Scottie czekał na brata. Mógłby go odebrać z lotniska, ale po co? Nowym tramwajem, tegoroczną inwestycją miasta Edynburg, już jechał, więc nie było sensu dodatkowo wydawać pieniędzy na bilet, nawet jeśli i tak by ich nie wydał, bo dzięki układom ze swoim rządem komunikacją jeździł za darmo. Sam Derry raczej wiedział, jak trafić. Raczej. Jeśli nie będzie, zadzwoni i Scottie ewentualnie mu wytłumaczy, w ostateczności po niego wyjdzie. Tak malowało się to w małym rozumku pana tego mieszkania i kota, który widać postanowił przespać cały dzisiejszy dzień na kanapie, nie zwracając nawet uwagi na młodszego, zupełnie czarnego kota, który go zaczepiał, a który ostatecznie ułożył się obok i również zasnął.
Scottie ziewnął. To był leniwy dzień i sam z chęcią położyłby się obok pupili i zdrzemnął godzinkę albo sześć. Pierwszy raz pożałował, że zaprosił brata. Kto wie, może w ramach zadośćuczynienia za szkockie cierpienia i zmęczenie Eire przywiezie coś na obiad?