Uśmiechający się ciągle promiennie blondas, tylko wzruszył krótko ramionami.
- "Good men, the last wave by, crying how bright
Their frail deeds might have danced in a green bay,
Rage, rage against the dying of the light~." - zaśpiewał w odpowiedzi, jakby słowa skomplikowanej w przekazie piosenki, napisanej przez jeszcze bardziej skomplikowanego człowieka, były w stanie treściwie odpowiedzieć Arthurowi na zadane przez niego pytanie.
Zadowolony z siebie, wypiął z dumą pierś, po czym ponownie otworzył usta aby wyjaśnić owe przesłanie, jakby na wstępie zakładał że jego rozmówca jest osobą która ni w ząb nie zna się na poezji. Przeszkodą okazał się jego wierny kompan do picia - Callum, skutecznie doprowadzając go do kaszlu, mocnym klepnięciem między łopatki.
- Dylan Thomas nie opowiada w swoich pieśniach TEGO RODZAJU tańcach... Przestań proszę przeinaczać znaczenia słów wielkich poetów tylko dla własnej przyjemności, Brendan. - ofukał go, posyłając Arthurowi przepraszające spojrzenie.
- Dlaczego ty zawsze... - już zamierzał się unieść, kiedy kolejny cios spadł na jego potylicę. Jęknął i zaczął pocierać obolałe miejsce z widocznie przesadzonym wyrazem bólu i urazy na twarzy.
- Bren chciał powiedzieć, że tak naprawdę, wpadliśmy tutaj aby rozruszać nieco naszego, wiecznie zapracowanego przyjaciela. - zwrócił się już do młodszego Kirklanda z ogromną uprzejmością. Widać było że jest nieco starszy od pozostałych. Pewnie podchodził pod trzydziestkę.
- Ostatnimi czasy w ogóle nie miał czasu dla samego siebie. Wszyscy rozumiemy jak wielką odpowiedzialność musi ponosić za każde swoje niedopatrzenie skoro pracuje dla Rządu, ale ostatnie miesiące widocznie go przytłaczały. - wiedząc o tym, można sądzić że wiedzieli także iż reszta rodzeństwa Walijczyka również pracuje na podobnych stanowiskach. W każdym razie, właśnie na to wskazywał szacunek z jakim zwracał się do Arthura Callum.
- Miło by było gdyby jego brat również zachęcał go tego wieczoru do korzystania z... możliwości oderwania się od kłopotów. - po psiemu przekręcił głowę do boku, posyłając jeszcze jeden z całej gamy przyjaznych uśmiechów, po czym wrócił do wymyślania swojego kolegi. Jakie szczęście że Evan podszedł do brata kiedy tamten skończył już mówić...
Co zaś do zmienienia swojemu kazirodczemu kochankowi płci... To nie tak że wstydził się przyznać, że do tak chorego stopnia zadurzył się nie w kobiecie a innym facecie... Arthur może o tym nie wiedział, ale jego brat bardzo szczerze przyznawał się przed kompanią także do swoich obustronnych preferencji. Zresztą, tak samo jak oni jemu. Stąd właśnie wiedzieli że nieistotna jest dla niego płeć. Zwłaszcza, kiedy dany osobnik jest szczęśliwym posiadaczem zgrabnych nóżek~
- Poczekaj...! - zaprotestował, słysząc ten diabelnie ciężki do wykonania rozkaz. Nie był co prawda nierealny, ale żeby zrobić to tak aby nikt ich nie przyuważył...? lecz nim zdołał powiedzieć coś jeszcze, po raz kolejny z rzędu przerwano im skutecznie i poprowadzono w stronę kuchni. Wszystko byłoby naprawdę pięknie i kolorowo, gdyby tylko pomysłodawcy imprezowego przedsięwzięcia wybrali na nie jakikolwiek inny termin...
- Leki? Kurde chłopie, to ci niefart... - ciągnący uprzednio Evana mężczyzna, pokręcił głową ze współczuciem, wciskając Walijczykowi pierwsze piwo w rękę. Ten jednak zbyt zajęty był wewnętrznym załamywaniem rąk i rozpaczą na widok tego co stało się z większością pieczołowicie przygotowywanego obiadu, by zwrócić na to większą uwagę.
- ... - sztywno podszedł do dwójki rozprawiających żywo rudzielców, uwijających się przy jego garach w celu przygotowania nowych dań. Przystając za pierwszym z nich, tupnął mocniej jedną nogą i choć klapki w których zasuwał po domu były lekkie, wydawało się jakby ziemia minimalnie się pod nim zatrzęsła. Skrzyżował ręce na piersi, pozwalając aby cień przyozdobił jego twarz kiedy to srogo taksował obracają się jego stronę dwójkę.
- Ojoj...? - pierwszy, wyjątkowo, nawet jak na swoje pochodzenie, piegowaty, podrapał się z udawanym zawstydzeniem po głowie. - Zrobiliśmy coś nie tak?
- Ja niczego jeszcze nawet nie rozbiłem! - zarzekał się drugi, unosząc obie ręce wysoko nad głowę, ciągle trzymając w jednej nóż, a w drugiej ogórek. Brew Kirklanda zadrgała ostrzegawczo, złapał głębszy wdech i... zaczął opieprzać obydwu. Zazwyczaj pamiętali że przesadnie przystrojonych dań nie powinno się w jego domu ruszać, jako że oznacza to zazwyczaj ważne spotkanie przy obiedzie, rodzinne lub biznesowe. Tym razem tłumaczyli się zbyt dobrymi nastrojami przez które nie zdążyli nad czymkolwiek się zastanowić i oczywiście tym że to wszystko przecież dla niego, bo zrobił się jakiś dziwnie sztywny, a w ogóle to jeśli będzie trzeba, przygotują go dla niego jeszcze raz. Tymczasem inny z bywalców, Thomas, widocznie rozkręcił się w snuciu opowieści o życiu Walijczyka kiedy to rodzina nie patrzyła, choć już na początku wspomniał o ich Scottim, którego znali najlepiej z reszty braci, jako że bywa u Evana dość często. Zwłaszcza okresami jesiennymi i zimowymi - za sprawą Briany, ale tego raczej już wiedzieć nie mógł. Wspominał o tym jak dobrze - zwłaszcza po pijaku - tańczy i jak wszystkie zespoły muzyczne w Cardiff, starały się o zaciągnięcie go na swojego solistę, na co ten nigdy nie przystawał. Sam najwyraźniej bardzo żałował że i im tak skutecznie odmawiał. Bo i owszem, zgadzał się na pojedyncze występy, ale nigdy nie przyjął oferty ostatecznego dołączenia w poczet zespołu.
- A o braniu jakie ma, pewnie sam możesz mieć pojęcie, co? Idę o zakłada że to u was rodzinne, jak tak porównywaliśmy sobie z nim kiedyś Scotta! Hahahahaha...! - zaśmiał się i zaczał tłumaczyć, jak to Evan wyrywał panienki i "nie tylko", zanim spotkał te swoją lubą. Co rusz kręcił głową, wyrażając swój brak zrozumienia, bo choć wiedzieli że był świetnym gościem, jakoś nikt nie umiał sobie wyobrazić aby wytrzymał w trwałym związku.
- Jest miły, lubi dzieci i pewno byłby dobrym ojcem jakby już wpadł, ale wiesz... Jednego dnia skacze z kwiatka na kwiatek, nie żałując sobie przyjemności, a zaraz potem wyskakuje z takim chorobliwym zauroczeniem? - westchnął ciężko. - Znasz te pannice, może? Warta przynajmniej tych wszystkich wyrzeczeń? - zaciekawiony, wpatrzył się wyczekująco w Anglika, popijając piwko. - Jak mi powiesz, to opowiem ci jak kiedyś obudził się zupełnie nagi w autobusie jadącym do Glaskow! - parsknął rozbawiony samą myślą o przedziwnej sytuacji.
Evan natomiast... Miał na głowie dwie, uciążliwe kokietki. A przynajmniej jedna z nich była WYJĄTKOWO upierdliwa, jakkolwiek łagodnie starał się myśleć o każdej przedstawicielce płci pięknej.
- Sadziłem że obie jesteście zajęte. - zauważył uprzejmie, kiedy już udało mu się uwolnić lekko poczerwieniały od naciagania policzek spod okrutnych, długich, damskich palców. Mówiąc to, znacząco rzucił spojrzeniem w stronę drzwi do salonu, przystawiając kufelek do ust.
- Lucy chciała powiedzieć, że twój związek jest straszną przeszkodą także dla innych, samotnych dziewcząt~ - odezwała się pierwsza, z urazą wydymając usta. - Daj sobie spokój z tą swoją małą zazdrośnicą, Evie... Marnujesz się przy niej! - tupnęła stanowczo, popatrując na towarzyszkę w poszukiwaniu poparcia. - Zdajesz sobie sprawę, że wszyscy przyszli tu dzisiaj specjalnie dla ciebie? W takim tempie, zestarzejesz się nam za młodu! Przecież masz w czym wybierać!
"Zestarzejesz"...?
- Dokładnie! - potwierdziła z zapałem Lucy, przylepiając się do jego ramienia. - Każda kobieta powinna dbać o swojego faceta... A jeśli tego nie robi, widać na niego nie zasługuje~ Pocieszymy cię więc tej nocy jeśli sobie życzysz~ - uśmiechnęła się uwodzicielsko, obejmując mocniej jego ramie i tym samym, przycisneła do niego biustem który jakby nie patrzeć, był całkiem niczego sobie.
- Czy w takim razie nie powinnaś raczej zadbać o swojego, nieśmiałego oblubieńca? - zwinnie wyswobodził rękę, okręcił dziewczynę wokół jej własnej osi i nakierowując wprost w objęcia młodego chłopaka - tego który wcześniej tak nieśmiało przemawiał do jego brata - popchnął lekko, trafiając idealnie do celu. Lucy okręciła go sobie wokół palca, usiłując wzbudzić w niewzruszonym Evanie zazdrość na każdym, najmniejszym nawet kroku. Biedny dzieciak... Był w nią tak ślepo wpatrzony...
Kątem oka zerknął w stronę brata, popijając piwo.
- Oh...! Zatańczmy wiec przynajmniej! - korzystając z faktu iż jej koleżanka przez chwilę będzie zajęta spławieniem swego prawdziwego wielbiciela, pociągnęła lekko Walijczyka za materiał koszuli. - Chyba mi nie odmówisz?