Walia
Dom Evana w Cardiff
Dom Walii znajdował się na obrzeżach jego miasta-stolicy o wdzięcznej nazwie Cardiff położonej nad rzeką Taff.
Zawsze bardzo cenił sobie bliskość natury w swoim otoczeniu, dlatego górzyste tereny, które bogate w puszcze, doliny i łąki, nadal zajmowały większość obszarów w jego kraju, a które malowniczo rozciągały się ponad miastem, sprawiały mu niemałą satysfakcję. Cisza i spokój - poza weekendami spędzanymi w całości na masowym imprezowaniu.
Całość posesji w większej mierze zajmował ogród, zaś budynek, choć nie taki mały jakby się wydawało, stanowił skromną jej część. Ogrodzony był jedynie przód, jako że na tyłach ciągnęły się szerokie łąki i pastwiska, a jeszcze dalej las. Ponadto osobno odgrodzone zostały owczarnie, stajnia i szklarnia. Niewielkie budynki, bo służyły raczej zwykłej przyjemności/rozwojowi hobby niż pracy.
Ogródek, jak to w walijskim zwyczaju, mógł zadbaniem bez problemu konkurować z każdym ogródkiem angielskim. Oba zresztą kraje miały na tym punkcie lekkiego bzika.
Nieco na prawo od wejścia na ganek, umocowana do grubej gałęzi ogromnej, płaczącej wierzby, wisiała stara ławka-huśtawka, zaś do samych drzwi kamiennego, jednopiętrowego(nie licząc piwniczki i zawalonego starociami stryszku) domu, prowadziła usypana z białego żwiru dróżka.
Przez drzwi frontowe, zrobione z jasnego drewna, wchodziło się do niewielkiego holu w którym poza wieszakami i stojakiem na parasole stało jedynie stare, stojące lustro. Na końcu, po prawej stronie
znajdowało się wejście prowadzące do salonu. Było to największe pomieszczenie, umeblowane w podobnym angielskiemu stylu. Meble mogły nosić miano niemalże zabytkowych, z czego najstarszy z tej, prawie że kolekcji, był stojący zegar z kukułką, zaś najnowszym - duży, kamienny kominek. Kuchnia z drugiej strony, tak samo jak łazienka na parterze i toaleta na piętrze, mimo iż urządzone dość skromnie, odbiegały od wystroju reszty domu. Były znacznie bardziej nowoczesne, ale nie zawierały żadnych cudów technologii bo i ich właściciel nie uważał tego za konieczne.
Oprócz tego, na parterze znajdował się pokój gościnny, a na piętrze osobny gabinet, mała biblioteczka i pokój Evana.
Hiszpania
Evan mieszkał zbyt daleko. I stanowczo zbyt blisko Anglii. Ale cóż, trzeba to jakoś przeboleć. Szczególnie, że wizyta u przyjaciela na pewno będzie świetnie spędzonym czasem! Tak, Antonio był tego pewien. W końcu jakby mogło być inaczej?
Hiszpan szedł sobie spokojnym krokiem, rozglądając się i podziwiając piękną okolicę, a w ręku trzymając siatkę pełną piw. Jak mógłby wpaść z pustymi rękoma? Choć oczywiście nie miał zamiaru od razu dać tego gospodarzowi, o nie! Tosiek czuł się urażony, ponieważ ostatnimi czasy czuł się zapomniany przez przyjaciela. Nie miał zamiaru się na niego o to obrażać, ale też nie zamierzał zostawić tego tak sobie. Stąd niezapowiedziana wizyta i drobna kara.
Doszedł do domu Walijczyka i zapukał. Zaczął nucić coś pod nosem, czekając aż ten otworzy.
Walia
Wyglądając jak cholerne siedem nieszczęść, gdzieś koło godziny 7:00 nad ranem Evanovi wreszcie udało się skończyć swój raport i ostatecznie poprawić te które zebrał od braci. Oczywiście wiedział że Arthur i tak jeszcze pięciokrotnie będzie je wertował w poszukiwaniu niedopatrzeń i dowodów na "ich wielki spisek mający na celu zatuszować ich omyłki i zrobić go przy okazji w konia by mogli się pośmiać za jego plecami". Ech... dlaczego zawsze musiał się czuć jak jedyny dorosły w tej rodzinie...?
Miał zamiar zdrzemnąć się jeszcze troszkę, zrelaksować i wypocząć po kolejnym miesiącu nieprzerwanej harówy, w końcu miał wreszcie jakiś wolny piątek... A przynajmniej tak mu się zdawało. Nie minęła bowiem 8:00 jak jego telefon po raz pierwszy zawibrował na ladzie nocnej szafki. Niechętnie odebrał jeden, drugi, trzeci... Potargany i skołowany wyleciał wreszcie przed 10:00 na miasto. Kolejne kłopoty, kolejne prośby o pomoc w tym, tamtym i sramtym... Po diabła mięli tych wszystkich urzędników kiedy nawet nie potrafili załatwić najprostszych rzeczy?! Punkt 16:00 wrócił do domu. Spocony, z głową ciężką od mało istotnych pierdół z którymi, ponoć wykwalifikowani specjaliści nie umieli sobie sami poradzić. Powinien od razu wyłączyć telefon i zabarykadować się. Wieczorem wyszedłby do jakiegoś miłego Pubu, rozerwał, spędził przyjemnie czas. Ech...
Nie mając już ochoty na nic więcej jak przesiedzenie całej reszty dnia w czterech ścianach, w wygodnym fotelu i przed telewizorem jak byle przeciętny Amerykanin, poszedł się wreszcie wykąpać. Chłodny prysznic, właśnie o tym najbardziej teraz marzył. Podśpiewując coraz żywiej, właśnie usiłował ratować oczy przed uparcie pchającymi się do nich mydlinami, kiedy kolejny, irytujący dźwięk obił się o jego czułe na wszelki dźwięk uszy. To było dobijanie się do drzwi... Zaciskając usta, zakręcił kurek i przywdziewając najbardziej nieprzyjemną maskę na jaką go było stać, z lodowatą postawą wyszedł na korytarz w ręczniku na biodrach. Nie zamierzał już bardziej psuć sobie nastroju. Przegoni intruza.
- Taaak...? - z cichym skrzypnięciem uchylił drzwi, wychylając przez nie twarz zimnego, wyrafinowanego mordercy-zomby. Dopiero po chwili zorientował się że popełnił drobny błąd.
- Antonio...?
Hiszpania
Naprawdę, potrafił być cierpliwy. Ale ile można otwierać drzwi! Tośkowi się zaczynało nudzić i kręcił się w miejscu. Ale! W końcu! Już miał przywitać się z przyjacielem, ściskając go i śmiejąc się, jednak wyraz jego twarzy zupełnie go przed tym powstrzymał. Aż przeszły po nim dreszcze, gdy tylko natknął się na jego wzrok.
- H-hej... - bąknął. Już miał nawet powiedzieć, że może nie będzie przeszkadzać i zwiewać ile sił w nogach, ale przecież nie po to tu przyszedł! A nawet jeśli Evan ma zły dzień, to Antoś mu go poprawi!
- No a kto inny? Fajnie Cię widzieć! Mogę wejść? Tak ogólnie pomyślałem, że wpadnę, bo dawnośmy się nie widzieli~ To nie będzie dla Ciebie kłopot, ¿no? - bardzo szybko porzucił ten lęk, który go ogarnął, gdy zobaczył Walijczyka, bo przecież zna go na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten nie jest taki straszny na jakiego wygląda. Przyzwyczaił się do jego wiecznego poker face'a, więc tym łatwiej było przyzwyczaić się teraz.
Walia
Nie słuchając od części "Fajnie cię widzieć", pogratulował sobie sprytu straszenia gości ale tak naprawdę najbardziej radował go fakt że nie był do żaden z chromolonych urzędasów niemogących się do niego dodzwonić przez stale zajętą innymi rozmowami linię. Wzdychając cicho i starając się nie wyglądać na bardzo zmaltretowanego, zmiętosił w ręku ociekające wodą, bo nieosuszone włosy i otworzył drzwi szeroko.
- Prrr, zwolnij trochę. Nie stój już tak w drzwiach. Wchodź. - odsunął się i poprawił ręcznik na biodrach bez większej krępacji. Był zwolennikiem swojskości we własnym domu, a przynajmniej dopóki odwiedzająca go osoba nie była kobietą...
- Czuj się jak u siebie... Chociaż myślę że i tak nie muszę ci tego mówić. Byłem ostatnio trochę zajęty.- na wiele psiamać sposobów... I połowę z nich chętnie puściłby w niepamięć. - Wybacz że jestem taki trochę niewyjściowy, wyciągnąłeś mnie z pod prysznica. - nie, nie wypominał mu, po prostu stwierdził fakt. Evan nie miał w zwyczaju nikomu niczego wypominać. A przynajmniej na trzeźwo.
Hiszpania
Jakoś zupełnie nie zwrócił uwagi na jego strój, a raczej jego brak. Z szerokim bananem na twarzy, wszedł do domu Walijczyka.
- Myślisz, że po przebyciu takiego kawału drogi nie wszedłbym, tylko tak sobie zawrócił? Wbiłbym Ci się na chatę, nawet gdybyś nie chciał! - powiedział, przeciągając się i rozgaszczając.
- Przecież ja się zawsze tak u Ciebie czuję~ Wróć! W domu jakiegokolwiek mojego przyjaciela się tak czuję - wyszczerzył znów ząbki. - Zajęty? A bardzo? Bo jeśli tak, to może nie będę Ci aż tak wypominać, tego iż zupełnie zapomniałeś o moim istnieniu.
Wszedł sobie do salonu i rozsiadł wygodnie, siatkę stawiając na ziemi. - A tak ogólnie to jak u Ciebie leci? I następnym razem nie strasz mnie tak, od samego wejścia! Myślałem, że na zawał padnę, serio.
Tosiek nie lubił horrorów. I miał słabe do nich nerwy. A stanięcie twarzą w twarz z zombie nie było miłym przeżyciem. Mimo iż był to jego przyjaciel.
Walia
Poczekał aż Hiszpan przekroczy próg i zanim zatrzasnął za nim drzwi, rozglądnął się jeszcze podejrzliwie jakby oczekiwał że nagle wyskoczy mu zza krzaka odziany w garnitur albo frak facet pod pięćdziesiątkę, zawodząc i wymachując w jego stronę papierami do podpisania. Była to może komiczna wizja ale tak coś czuł że tego dnia wszystko co najdziwniejsze lub najpaskudniejsze może przydarzyć się właśnie jemu. Evan nie był nigdy pesymistą. Może i wyglądem owszem pasował na takiego, ale gdy szło w minimalnej chociaż części poznać jego usposobienie, od razu wiadomym było jak bardzo człowiek się mylił. Zawsze starał się myśleć jak najbardziej pozytywnie ale ten dzień - ponoć wolny - spieprzono mu już na tyle sposobów iż już właściwie tylko marzył by skończył się jak najszybciej. Na nieszczęście czy też szczęście, czas pokaże, pojawił się Fernandez.
- Po was, Południowcach można się spodziewać dosłownie wszystkiego. - odparł w pełni przekonany co do własnych słów i niespiesznie ruszył za nim. - Poza tym o nikim i niczym nie zapomniałem i nie starałem się straszyć... A przynajmniej nie ciebie. Spodziewałem się, powiedzmy kogoś innego. - machnął ręką. - I nawet nie pytaj o szczegóły. Mam teraz do odrabiania się ze wszystkimi sporządzanymi przez braci raportami... Pojęcia nie miałem że Scott jest zdolny tak kantować byle tylko wykpić się z kilku centów od cholernego podatku... - westchnął ciężko i przetarł wilgotną twarz. - Pozwolisz że się trochę ogarnę? Mimo wszystko jest trochę za chłodno na paradowanie w samej kiecce z ręcznika.
Hiszpania
- Ale za tą minę to byś dostał Oskara, stary. I kurde, jest coś takiego jak wizjer! - Tosiek na prawdę nie przepadał za strasznymi rzeczami... A ten wzrok będzie go teraz prześladował po nocach! - Raportami? A nie lepiej to na urzędników zwalić? Mi by się nie chciało~
Antonio zajmował się papierkową robotą tylko wtedy, gdy był do tego zmuszony. I tak nikt nie robił mu o to problemów, bo u niego zwykło się takie sprawy olewać. O wiele ciekawszym zajęciem jest siesta lub corrida albo jakiś festyn, albo konkurs flamenco, o! Kto by wypełniał i sprawdzał papiery, gdy jest tak wspaniała alternatywa? Bo na pewno żaden rodowity Hiszpan!
- Spoko~ Ale co do chłodu, to mógłbyś sobie tu jakiś grzejniczek zainstalować czy coś. Bo tu nawet w normalnym ubraniu jest trochę chłodno... - zaczął swym zwyczajem narzekać na temperaturę.
Walia
- Jest coś takiego jak zły dzień... - odparł na to, i po krótkim zastanowieniu zerknął w szybkę jednej z szafek z porcelaną. Dokładnie przyjrzał się swojemu, nie tak bardzo już po kąpieli styranemu odbiciu. Kciukiem dwukrotnie przejechał po sińcach jakie w ciągu ostatnich kilku dni zdążyły mu się zrobić pod oczami. No cóż... może faktycznie na okaz zdrowia i energii nie wyglądał, ale czy naprawdę miał chwilę temu aż tak okropny wyraz twarzy?
- Może powinienem spróbować w jakiejś produkcji horrorów... - mruknął do swoich worów pod oczami i obrócił się na pięcie przodem do gościa, wykrzywiając usta w grymasie. - Nie Antonio. To są raporty które każdy z nas osobno musi sporządzić po każdym, najmniejszym zebraniu w którym nie bierze udział Arthur. Dodatkowo nadchodzi czas rozliczeń z podatków i innych opłat jak na każdy koniec roku... Nikt nie może tego za nas zrobić. Taka jest rola "brytyjskiej części podległej"... - wzruszył ramionami dawno temu pogodzony se swym "ciemiężniczym" losem i skierował kroki powrotne do łazienki. - Nie jestem aż tak skąpy jak Scott... Nie włączam ogrzewania kiedy nie jest to konieczne, ale wedle zaleceń "Wielkiego Hiszpańskiego Hrabi" mogącego w tych warunkach zamarznąć, skłonny jestem uznać ten moment w ramach wyjątku za odpowiedni. - machnął na niego ręką i zamknął się w łazience by osuszyć jako tako i założyć luźny podkoszulek oraz szorty - zaraz miało się w końcu zrobić całkiem ciepło.
- Chcesz coś do picia...? - rzucił typowym pytaniem, zauważywszy siatkę z piwami dopiero po powrocie do salonu. - Mamy jakąś okazje...?
Hiszpania
Zły dzień. Fakt, nawet Tosiek takowe miewał. Wyjaśniało więc by to wszystko. To może wpadł w nie najwłaściwszym momencie? Albo wręcz przeciwnie! Przecież równie dobrze mógł mu poprawić humor i ten zły dzień, zamieniłby się w dobry! Ale czy mu się uda?
- I tak mało z tego rozumiem, ale wygląda na to, że jest to cholernie upierdliwe. I to wszystko na was Arthie zwala? Jeju... Wkurzający musi być z niego brat - stwierdził, usadzając się wygodniej. Zaśmiał się jednak na jego kolejne słowa. - "Wielkiemu Hiszpańskiemu Hrabi" aż tak zimno nie jest, więc kłopotać się nie musisz. Choć pewnie potem chętnie na to przystanie.
Lubił się tak z nim droczyć i jakoś tak często w ten sposób wychodziło. Zachichotał, po czym spokojnie poczekał, aż ten wróci z łazienki.
- Do picia na razie nie, bo przyniosłem coś własnego. - wziął jedną z butelek i otworzył. - Okazji żadnej, bo po co? Równie dobrze może być nią sam fakt, że Cię odwiedziłem, nie~?
Walia
Przetrzepał włosy dłonią, rozsiewając dookoła mokre krople jak otrzepujący się pies.
- Idzie przywyknąć. - stwierdził całkiem rzeczowo i zwalił się obok, przecierając oczy. - Nie jest taki zły. Lubi wszystko wiedzieć i mieć to pod kontrolą, ale czy naprawdę można mu się dziwić po tych wszystkich nagonkach i buntach jakie urządzaliśmy? Wszyscy na jednego, nawet kiedy już było po wszystkim i wspólnie zgodziliśmy się oddać mu władzę... To co było przeszło do przeszłości, a mimo to nadal zachowywaliśmy się wobec niego przez długi, długi czas - i większość nadal nie zmieniła nastawienia - jak ostatnie skurwysyny. - Evan nie zwykł przeklinać. Nie uważał tego za potrzebne ani stosowne, ale lżejszego słowa znaleźć zwyczajnie w świecie nie umiał. - Nie specjalnie dziwi mnie więc jego podejście. Co do ogrzewania i tak jest już za późno. Podkręciłem. - rozsiadł się wygodniej, zerkając niedyskretnie na siatkę w nogach kanapy. Alkohol... Taaak, tego by za nic na ten moment nie odmówił. Błogosławieństwo niebios, napój bogów który leczył cholerne smutki tego nieszczęsnego padołu łez ludzkich! I państwowych...
- Za cokolwiek zechcesz, przyjacielu. Choćbyś mnie uprzedził że dodałeś tam trutki na szczuty, nie odmówię. - powiedział całkiem poważnie. Wręcz ZABÓJCZO poważnie.
Hiszpania
- Czyli Arthie jest skurwysynem, bo wy byliście skurwysynami dla niego, ¿sí? Ale i tak go nie lubię - stwierdził, wzruszając ramionami. Bo w końcu nienawiść jest jak miłość. Nie za coś, a pomimo czegoś, prawda? Prawa. I lepiej przy tym zostańmy.
- Podkręciłeś...? - zamrugał kilkakrotnie. Nie odczuł nawet minimalnej zmiany. No to będzie sobie musiał sobie trochę pomarznąć... Lub rozgrzać alkoholem. A jeśli już o nim mowa...
- Evan! Ty wiesz, żeś mym przyjacielem! I bym Cię nie otruł, a poczęstował najlepszym trunkiem! Ale... Przez tak długi czas nie zadzwoniłeś nawet! I teraz chcesz tak po prostu wypić me piwo, które sobie przewiozłem przez taki szmat? I które było tak drogie, ale warte swej ceny? Och, wybacz, ale nie mogę Ci dać go tak łatwo... Zrób lub daj mi coś, warte tego! - tak, właśnie czas na karę dla Walijczyka. Karę, która miała być niesamowicie satysfakcjonująca dla Hiszpana. Wyszczerzył się niewinnie do przyjaciela, siedząc dalej w fotelu. Ciekawiło go, co ten zrobi.
Walia
Wzruszył ramionami.
- Wojna z każdego robi skurwysyna. A zaraz po niej, odebrano nam w końcu wolność więc sądzę że tym bardziej nie mięliśmy powodów aby zachowywać się w stosunku do niego miło i sympatycznie. Teraz to nieistotne. Nie mam mu niczego za złe. - ciężko było sprawić żeby Evan naprawdę miał komuś coś za złe. Chyba że zbluzgałeś w jakikolwiek sposób dobre imię któregoś z braci. Słownie czy fizycznie, w żartach albo i nie - mało istotny szczegół. Był z każdym z osobna silnie zżyty, na tyle silnie, by być gotów bronić zębami i pazurami niczym rozjuszony rosomak broniący swoich młodych.
Przytaknął. Jemu tam było ciepło od początku. Chwileczkę... Cóż on znowu wymyślił?
Słuchał go niewzruszony, z prawie kamienną twarzą(prawie, bo przenikało przez nią zmęczenie) i zmarszczonymi nieznacznie brwiami. Wreszcie oparł ręce na biodrach.
- Skąpa kreaturo. Zatem gościnności mojej wciąż ci mało? - podniósł się z fotela i dumnie spojrzał na niego z góry. - Mam ci tu odstawić nago, jednoosobowe pogo żeby zadowolić, hm?
Hiszpania
- Hmmm... Chyba w miarę rozumiem - co w jego przypadku nie było łatwe. Ale prawdopodobnie powiedział to i tak nie do końca pojmując o co chodzi w całej tej sprawie z Arthurem i jego braćmi. Jednak cieszył się, że ma jakiekolwiek pojęcie o tym. Bo zawsze lepiej wiedzieć cokolwiek, niż nic, prawda?
Zachichotał widząc wyraz twarzy Evana, gdy poinformował go, że tak łatwo piwka nie dostanie. Och, doprawdy uwielbiał się tak z nim bawić~ I zawsze kończyło się to nadzwyczaj ciekawie! Prawdopodobnie będzie tak i tym razem.
- Ja skąpy? Skąd! To tylko taka mała kara~ - wyszczerzył zęby w jego stronę, otwierając butelkę z piwem. Pociągnął łyka, po czym spojrzał na stojącego nad nim Walijczyka. I wtedy ten powiedział coś, co Antonio od razu podchwycił. - A czemu by nie? Mi taka zapłata pasuje!
Znów napił się trochę. - Takie chłodne i pyszne...
Walia
Evan nigdy nie rzucał słów na wiatr, nawet jeśli to co mówił miało być jedynie kwestią żartu. Niewiele osób o tym wiedziało, a jeszcze mniej odważyło się z niego zakpić i to wykorzystać. Antonio również nie wiedział przez co mógł na spokojnie wymigać się jeszcze ze wszystkiego. Problem w tym że nie miał ochoty się droczyć o te piwa. Miał na nie zbyt dużą ochotę i jeśli przyjaciel ciągnąłby kłótnie zbyt długo, był nawet w stanie zostawić go tu na najbliższe kilka minut i bez słowa wyjaśnienia wybiec z domu: kierunek sklep. Aczkolwiek jeśli istniało wyjście alternatywne...
- . . . - ściągnął usta na moment w linie, potem pokręcił nosem żeby dać do zrozumienia że robi to z wielką łaską i lepiej żeby zostało docenione oraz dobrze spłacone, po czym zaczął od tak sobie ściągać z siebie ciuchy. - Nie da się tańczyć pogo pojedynczo... - mruknął pod nosem.
Dom Evana w Cardiff
Dom Walii znajdował się na obrzeżach jego miasta-stolicy o wdzięcznej nazwie Cardiff położonej nad rzeką Taff.
Zawsze bardzo cenił sobie bliskość natury w swoim otoczeniu, dlatego górzyste tereny, które bogate w puszcze, doliny i łąki, nadal zajmowały większość obszarów w jego kraju, a które malowniczo rozciągały się ponad miastem, sprawiały mu niemałą satysfakcję. Cisza i spokój - poza weekendami spędzanymi w całości na masowym imprezowaniu.
Całość posesji w większej mierze zajmował ogród, zaś budynek, choć nie taki mały jakby się wydawało, stanowił skromną jej część. Ogrodzony był jedynie przód, jako że na tyłach ciągnęły się szerokie łąki i pastwiska, a jeszcze dalej las. Ponadto osobno odgrodzone zostały owczarnie, stajnia i szklarnia. Niewielkie budynki, bo służyły raczej zwykłej przyjemności/rozwojowi hobby niż pracy.
Ogródek, jak to w walijskim zwyczaju, mógł zadbaniem bez problemu konkurować z każdym ogródkiem angielskim. Oba zresztą kraje miały na tym punkcie lekkiego bzika.
Nieco na prawo od wejścia na ganek, umocowana do grubej gałęzi ogromnej, płaczącej wierzby, wisiała stara ławka-huśtawka, zaś do samych drzwi kamiennego, jednopiętrowego(nie licząc piwniczki i zawalonego starociami stryszku) domu, prowadziła usypana z białego żwiru dróżka.
Przez drzwi frontowe, zrobione z jasnego drewna, wchodziło się do niewielkiego holu w którym poza wieszakami i stojakiem na parasole stało jedynie stare, stojące lustro. Na końcu, po prawej stronie
znajdowało się wejście prowadzące do salonu. Było to największe pomieszczenie, umeblowane w podobnym angielskiemu stylu. Meble mogły nosić miano niemalże zabytkowych, z czego najstarszy z tej, prawie że kolekcji, był stojący zegar z kukułką, zaś najnowszym - duży, kamienny kominek. Kuchnia z drugiej strony, tak samo jak łazienka na parterze i toaleta na piętrze, mimo iż urządzone dość skromnie, odbiegały od wystroju reszty domu. Były znacznie bardziej nowoczesne, ale nie zawierały żadnych cudów technologii bo i ich właściciel nie uważał tego za konieczne.
Oprócz tego, na parterze znajdował się pokój gościnny, a na piętrze osobny gabinet, mała biblioteczka i pokój Evana.
Hiszpania
Evan mieszkał zbyt daleko. I stanowczo zbyt blisko Anglii. Ale cóż, trzeba to jakoś przeboleć. Szczególnie, że wizyta u przyjaciela na pewno będzie świetnie spędzonym czasem! Tak, Antonio był tego pewien. W końcu jakby mogło być inaczej?
Hiszpan szedł sobie spokojnym krokiem, rozglądając się i podziwiając piękną okolicę, a w ręku trzymając siatkę pełną piw. Jak mógłby wpaść z pustymi rękoma? Choć oczywiście nie miał zamiaru od razu dać tego gospodarzowi, o nie! Tosiek czuł się urażony, ponieważ ostatnimi czasy czuł się zapomniany przez przyjaciela. Nie miał zamiaru się na niego o to obrażać, ale też nie zamierzał zostawić tego tak sobie. Stąd niezapowiedziana wizyta i drobna kara.
Doszedł do domu Walijczyka i zapukał. Zaczął nucić coś pod nosem, czekając aż ten otworzy.
Walia
Wyglądając jak cholerne siedem nieszczęść, gdzieś koło godziny 7:00 nad ranem Evanovi wreszcie udało się skończyć swój raport i ostatecznie poprawić te które zebrał od braci. Oczywiście wiedział że Arthur i tak jeszcze pięciokrotnie będzie je wertował w poszukiwaniu niedopatrzeń i dowodów na "ich wielki spisek mający na celu zatuszować ich omyłki i zrobić go przy okazji w konia by mogli się pośmiać za jego plecami". Ech... dlaczego zawsze musiał się czuć jak jedyny dorosły w tej rodzinie...?
Miał zamiar zdrzemnąć się jeszcze troszkę, zrelaksować i wypocząć po kolejnym miesiącu nieprzerwanej harówy, w końcu miał wreszcie jakiś wolny piątek... A przynajmniej tak mu się zdawało. Nie minęła bowiem 8:00 jak jego telefon po raz pierwszy zawibrował na ladzie nocnej szafki. Niechętnie odebrał jeden, drugi, trzeci... Potargany i skołowany wyleciał wreszcie przed 10:00 na miasto. Kolejne kłopoty, kolejne prośby o pomoc w tym, tamtym i sramtym... Po diabła mięli tych wszystkich urzędników kiedy nawet nie potrafili załatwić najprostszych rzeczy?! Punkt 16:00 wrócił do domu. Spocony, z głową ciężką od mało istotnych pierdół z którymi, ponoć wykwalifikowani specjaliści nie umieli sobie sami poradzić. Powinien od razu wyłączyć telefon i zabarykadować się. Wieczorem wyszedłby do jakiegoś miłego Pubu, rozerwał, spędził przyjemnie czas. Ech...
Nie mając już ochoty na nic więcej jak przesiedzenie całej reszty dnia w czterech ścianach, w wygodnym fotelu i przed telewizorem jak byle przeciętny Amerykanin, poszedł się wreszcie wykąpać. Chłodny prysznic, właśnie o tym najbardziej teraz marzył. Podśpiewując coraz żywiej, właśnie usiłował ratować oczy przed uparcie pchającymi się do nich mydlinami, kiedy kolejny, irytujący dźwięk obił się o jego czułe na wszelki dźwięk uszy. To było dobijanie się do drzwi... Zaciskając usta, zakręcił kurek i przywdziewając najbardziej nieprzyjemną maskę na jaką go było stać, z lodowatą postawą wyszedł na korytarz w ręczniku na biodrach. Nie zamierzał już bardziej psuć sobie nastroju. Przegoni intruza.
- Taaak...? - z cichym skrzypnięciem uchylił drzwi, wychylając przez nie twarz zimnego, wyrafinowanego mordercy-zomby. Dopiero po chwili zorientował się że popełnił drobny błąd.
- Antonio...?
Hiszpania
Naprawdę, potrafił być cierpliwy. Ale ile można otwierać drzwi! Tośkowi się zaczynało nudzić i kręcił się w miejscu. Ale! W końcu! Już miał przywitać się z przyjacielem, ściskając go i śmiejąc się, jednak wyraz jego twarzy zupełnie go przed tym powstrzymał. Aż przeszły po nim dreszcze, gdy tylko natknął się na jego wzrok.
- H-hej... - bąknął. Już miał nawet powiedzieć, że może nie będzie przeszkadzać i zwiewać ile sił w nogach, ale przecież nie po to tu przyszedł! A nawet jeśli Evan ma zły dzień, to Antoś mu go poprawi!
- No a kto inny? Fajnie Cię widzieć! Mogę wejść? Tak ogólnie pomyślałem, że wpadnę, bo dawnośmy się nie widzieli~ To nie będzie dla Ciebie kłopot, ¿no? - bardzo szybko porzucił ten lęk, który go ogarnął, gdy zobaczył Walijczyka, bo przecież zna go na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten nie jest taki straszny na jakiego wygląda. Przyzwyczaił się do jego wiecznego poker face'a, więc tym łatwiej było przyzwyczaić się teraz.
Walia
Nie słuchając od części "Fajnie cię widzieć", pogratulował sobie sprytu straszenia gości ale tak naprawdę najbardziej radował go fakt że nie był do żaden z chromolonych urzędasów niemogących się do niego dodzwonić przez stale zajętą innymi rozmowami linię. Wzdychając cicho i starając się nie wyglądać na bardzo zmaltretowanego, zmiętosił w ręku ociekające wodą, bo nieosuszone włosy i otworzył drzwi szeroko.
- Prrr, zwolnij trochę. Nie stój już tak w drzwiach. Wchodź. - odsunął się i poprawił ręcznik na biodrach bez większej krępacji. Był zwolennikiem swojskości we własnym domu, a przynajmniej dopóki odwiedzająca go osoba nie była kobietą...
- Czuj się jak u siebie... Chociaż myślę że i tak nie muszę ci tego mówić. Byłem ostatnio trochę zajęty.- na wiele psiamać sposobów... I połowę z nich chętnie puściłby w niepamięć. - Wybacz że jestem taki trochę niewyjściowy, wyciągnąłeś mnie z pod prysznica. - nie, nie wypominał mu, po prostu stwierdził fakt. Evan nie miał w zwyczaju nikomu niczego wypominać. A przynajmniej na trzeźwo.
Hiszpania
Jakoś zupełnie nie zwrócił uwagi na jego strój, a raczej jego brak. Z szerokim bananem na twarzy, wszedł do domu Walijczyka.
- Myślisz, że po przebyciu takiego kawału drogi nie wszedłbym, tylko tak sobie zawrócił? Wbiłbym Ci się na chatę, nawet gdybyś nie chciał! - powiedział, przeciągając się i rozgaszczając.
- Przecież ja się zawsze tak u Ciebie czuję~ Wróć! W domu jakiegokolwiek mojego przyjaciela się tak czuję - wyszczerzył znów ząbki. - Zajęty? A bardzo? Bo jeśli tak, to może nie będę Ci aż tak wypominać, tego iż zupełnie zapomniałeś o moim istnieniu.
Wszedł sobie do salonu i rozsiadł wygodnie, siatkę stawiając na ziemi. - A tak ogólnie to jak u Ciebie leci? I następnym razem nie strasz mnie tak, od samego wejścia! Myślałem, że na zawał padnę, serio.
Tosiek nie lubił horrorów. I miał słabe do nich nerwy. A stanięcie twarzą w twarz z zombie nie było miłym przeżyciem. Mimo iż był to jego przyjaciel.
Walia
Poczekał aż Hiszpan przekroczy próg i zanim zatrzasnął za nim drzwi, rozglądnął się jeszcze podejrzliwie jakby oczekiwał że nagle wyskoczy mu zza krzaka odziany w garnitur albo frak facet pod pięćdziesiątkę, zawodząc i wymachując w jego stronę papierami do podpisania. Była to może komiczna wizja ale tak coś czuł że tego dnia wszystko co najdziwniejsze lub najpaskudniejsze może przydarzyć się właśnie jemu. Evan nie był nigdy pesymistą. Może i wyglądem owszem pasował na takiego, ale gdy szło w minimalnej chociaż części poznać jego usposobienie, od razu wiadomym było jak bardzo człowiek się mylił. Zawsze starał się myśleć jak najbardziej pozytywnie ale ten dzień - ponoć wolny - spieprzono mu już na tyle sposobów iż już właściwie tylko marzył by skończył się jak najszybciej. Na nieszczęście czy też szczęście, czas pokaże, pojawił się Fernandez.
- Po was, Południowcach można się spodziewać dosłownie wszystkiego. - odparł w pełni przekonany co do własnych słów i niespiesznie ruszył za nim. - Poza tym o nikim i niczym nie zapomniałem i nie starałem się straszyć... A przynajmniej nie ciebie. Spodziewałem się, powiedzmy kogoś innego. - machnął ręką. - I nawet nie pytaj o szczegóły. Mam teraz do odrabiania się ze wszystkimi sporządzanymi przez braci raportami... Pojęcia nie miałem że Scott jest zdolny tak kantować byle tylko wykpić się z kilku centów od cholernego podatku... - westchnął ciężko i przetarł wilgotną twarz. - Pozwolisz że się trochę ogarnę? Mimo wszystko jest trochę za chłodno na paradowanie w samej kiecce z ręcznika.
Hiszpania
- Ale za tą minę to byś dostał Oskara, stary. I kurde, jest coś takiego jak wizjer! - Tosiek na prawdę nie przepadał za strasznymi rzeczami... A ten wzrok będzie go teraz prześladował po nocach! - Raportami? A nie lepiej to na urzędników zwalić? Mi by się nie chciało~
Antonio zajmował się papierkową robotą tylko wtedy, gdy był do tego zmuszony. I tak nikt nie robił mu o to problemów, bo u niego zwykło się takie sprawy olewać. O wiele ciekawszym zajęciem jest siesta lub corrida albo jakiś festyn, albo konkurs flamenco, o! Kto by wypełniał i sprawdzał papiery, gdy jest tak wspaniała alternatywa? Bo na pewno żaden rodowity Hiszpan!
- Spoko~ Ale co do chłodu, to mógłbyś sobie tu jakiś grzejniczek zainstalować czy coś. Bo tu nawet w normalnym ubraniu jest trochę chłodno... - zaczął swym zwyczajem narzekać na temperaturę.
Walia
- Jest coś takiego jak zły dzień... - odparł na to, i po krótkim zastanowieniu zerknął w szybkę jednej z szafek z porcelaną. Dokładnie przyjrzał się swojemu, nie tak bardzo już po kąpieli styranemu odbiciu. Kciukiem dwukrotnie przejechał po sińcach jakie w ciągu ostatnich kilku dni zdążyły mu się zrobić pod oczami. No cóż... może faktycznie na okaz zdrowia i energii nie wyglądał, ale czy naprawdę miał chwilę temu aż tak okropny wyraz twarzy?
- Może powinienem spróbować w jakiejś produkcji horrorów... - mruknął do swoich worów pod oczami i obrócił się na pięcie przodem do gościa, wykrzywiając usta w grymasie. - Nie Antonio. To są raporty które każdy z nas osobno musi sporządzić po każdym, najmniejszym zebraniu w którym nie bierze udział Arthur. Dodatkowo nadchodzi czas rozliczeń z podatków i innych opłat jak na każdy koniec roku... Nikt nie może tego za nas zrobić. Taka jest rola "brytyjskiej części podległej"... - wzruszył ramionami dawno temu pogodzony se swym "ciemiężniczym" losem i skierował kroki powrotne do łazienki. - Nie jestem aż tak skąpy jak Scott... Nie włączam ogrzewania kiedy nie jest to konieczne, ale wedle zaleceń "Wielkiego Hiszpańskiego Hrabi" mogącego w tych warunkach zamarznąć, skłonny jestem uznać ten moment w ramach wyjątku za odpowiedni. - machnął na niego ręką i zamknął się w łazience by osuszyć jako tako i założyć luźny podkoszulek oraz szorty - zaraz miało się w końcu zrobić całkiem ciepło.
- Chcesz coś do picia...? - rzucił typowym pytaniem, zauważywszy siatkę z piwami dopiero po powrocie do salonu. - Mamy jakąś okazje...?
Hiszpania
Zły dzień. Fakt, nawet Tosiek takowe miewał. Wyjaśniało więc by to wszystko. To może wpadł w nie najwłaściwszym momencie? Albo wręcz przeciwnie! Przecież równie dobrze mógł mu poprawić humor i ten zły dzień, zamieniłby się w dobry! Ale czy mu się uda?
- I tak mało z tego rozumiem, ale wygląda na to, że jest to cholernie upierdliwe. I to wszystko na was Arthie zwala? Jeju... Wkurzający musi być z niego brat - stwierdził, usadzając się wygodniej. Zaśmiał się jednak na jego kolejne słowa. - "Wielkiemu Hiszpańskiemu Hrabi" aż tak zimno nie jest, więc kłopotać się nie musisz. Choć pewnie potem chętnie na to przystanie.
Lubił się tak z nim droczyć i jakoś tak często w ten sposób wychodziło. Zachichotał, po czym spokojnie poczekał, aż ten wróci z łazienki.
- Do picia na razie nie, bo przyniosłem coś własnego. - wziął jedną z butelek i otworzył. - Okazji żadnej, bo po co? Równie dobrze może być nią sam fakt, że Cię odwiedziłem, nie~?
Walia
Przetrzepał włosy dłonią, rozsiewając dookoła mokre krople jak otrzepujący się pies.
- Idzie przywyknąć. - stwierdził całkiem rzeczowo i zwalił się obok, przecierając oczy. - Nie jest taki zły. Lubi wszystko wiedzieć i mieć to pod kontrolą, ale czy naprawdę można mu się dziwić po tych wszystkich nagonkach i buntach jakie urządzaliśmy? Wszyscy na jednego, nawet kiedy już było po wszystkim i wspólnie zgodziliśmy się oddać mu władzę... To co było przeszło do przeszłości, a mimo to nadal zachowywaliśmy się wobec niego przez długi, długi czas - i większość nadal nie zmieniła nastawienia - jak ostatnie skurwysyny. - Evan nie zwykł przeklinać. Nie uważał tego za potrzebne ani stosowne, ale lżejszego słowa znaleźć zwyczajnie w świecie nie umiał. - Nie specjalnie dziwi mnie więc jego podejście. Co do ogrzewania i tak jest już za późno. Podkręciłem. - rozsiadł się wygodniej, zerkając niedyskretnie na siatkę w nogach kanapy. Alkohol... Taaak, tego by za nic na ten moment nie odmówił. Błogosławieństwo niebios, napój bogów który leczył cholerne smutki tego nieszczęsnego padołu łez ludzkich! I państwowych...
- Za cokolwiek zechcesz, przyjacielu. Choćbyś mnie uprzedził że dodałeś tam trutki na szczuty, nie odmówię. - powiedział całkiem poważnie. Wręcz ZABÓJCZO poważnie.
Hiszpania
- Czyli Arthie jest skurwysynem, bo wy byliście skurwysynami dla niego, ¿sí? Ale i tak go nie lubię - stwierdził, wzruszając ramionami. Bo w końcu nienawiść jest jak miłość. Nie za coś, a pomimo czegoś, prawda? Prawa. I lepiej przy tym zostańmy.
- Podkręciłeś...? - zamrugał kilkakrotnie. Nie odczuł nawet minimalnej zmiany. No to będzie sobie musiał sobie trochę pomarznąć... Lub rozgrzać alkoholem. A jeśli już o nim mowa...
- Evan! Ty wiesz, żeś mym przyjacielem! I bym Cię nie otruł, a poczęstował najlepszym trunkiem! Ale... Przez tak długi czas nie zadzwoniłeś nawet! I teraz chcesz tak po prostu wypić me piwo, które sobie przewiozłem przez taki szmat? I które było tak drogie, ale warte swej ceny? Och, wybacz, ale nie mogę Ci dać go tak łatwo... Zrób lub daj mi coś, warte tego! - tak, właśnie czas na karę dla Walijczyka. Karę, która miała być niesamowicie satysfakcjonująca dla Hiszpana. Wyszczerzył się niewinnie do przyjaciela, siedząc dalej w fotelu. Ciekawiło go, co ten zrobi.
Walia
Wzruszył ramionami.
- Wojna z każdego robi skurwysyna. A zaraz po niej, odebrano nam w końcu wolność więc sądzę że tym bardziej nie mięliśmy powodów aby zachowywać się w stosunku do niego miło i sympatycznie. Teraz to nieistotne. Nie mam mu niczego za złe. - ciężko było sprawić żeby Evan naprawdę miał komuś coś za złe. Chyba że zbluzgałeś w jakikolwiek sposób dobre imię któregoś z braci. Słownie czy fizycznie, w żartach albo i nie - mało istotny szczegół. Był z każdym z osobna silnie zżyty, na tyle silnie, by być gotów bronić zębami i pazurami niczym rozjuszony rosomak broniący swoich młodych.
Przytaknął. Jemu tam było ciepło od początku. Chwileczkę... Cóż on znowu wymyślił?
Słuchał go niewzruszony, z prawie kamienną twarzą(prawie, bo przenikało przez nią zmęczenie) i zmarszczonymi nieznacznie brwiami. Wreszcie oparł ręce na biodrach.
- Skąpa kreaturo. Zatem gościnności mojej wciąż ci mało? - podniósł się z fotela i dumnie spojrzał na niego z góry. - Mam ci tu odstawić nago, jednoosobowe pogo żeby zadowolić, hm?
Hiszpania
- Hmmm... Chyba w miarę rozumiem - co w jego przypadku nie było łatwe. Ale prawdopodobnie powiedział to i tak nie do końca pojmując o co chodzi w całej tej sprawie z Arthurem i jego braćmi. Jednak cieszył się, że ma jakiekolwiek pojęcie o tym. Bo zawsze lepiej wiedzieć cokolwiek, niż nic, prawda?
Zachichotał widząc wyraz twarzy Evana, gdy poinformował go, że tak łatwo piwka nie dostanie. Och, doprawdy uwielbiał się tak z nim bawić~ I zawsze kończyło się to nadzwyczaj ciekawie! Prawdopodobnie będzie tak i tym razem.
- Ja skąpy? Skąd! To tylko taka mała kara~ - wyszczerzył zęby w jego stronę, otwierając butelkę z piwem. Pociągnął łyka, po czym spojrzał na stojącego nad nim Walijczyka. I wtedy ten powiedział coś, co Antonio od razu podchwycił. - A czemu by nie? Mi taka zapłata pasuje!
Znów napił się trochę. - Takie chłodne i pyszne...
Walia
Evan nigdy nie rzucał słów na wiatr, nawet jeśli to co mówił miało być jedynie kwestią żartu. Niewiele osób o tym wiedziało, a jeszcze mniej odważyło się z niego zakpić i to wykorzystać. Antonio również nie wiedział przez co mógł na spokojnie wymigać się jeszcze ze wszystkiego. Problem w tym że nie miał ochoty się droczyć o te piwa. Miał na nie zbyt dużą ochotę i jeśli przyjaciel ciągnąłby kłótnie zbyt długo, był nawet w stanie zostawić go tu na najbliższe kilka minut i bez słowa wyjaśnienia wybiec z domu: kierunek sklep. Aczkolwiek jeśli istniało wyjście alternatywne...
- . . . - ściągnął usta na moment w linie, potem pokręcił nosem żeby dać do zrozumienia że robi to z wielką łaską i lepiej żeby zostało docenione oraz dobrze spłacone, po czym zaczął od tak sobie ściągać z siebie ciuchy. - Nie da się tańczyć pogo pojedynczo... - mruknął pod nosem.