W końcu pojawiła się wyczekiwana z dawna, niewielka ciężarówka, w której też stronę od razu zaczął biec, zamaszyście machając przy tym rękoma. Dość niesamowity widok - stwierdziłby każdy, znający go od dłuższego czasu osobnik.
Evan nie zwykł spieszyć się nadaremnie. Niemalże, niezależnie od okoliczności, zdawał się zawsze trzymać rękę na pulsie, bez pośpiechu, o ile nie mozolnie, zabierając się za wszystko za co zabrać się musiał. A jednak w znacznej większości nie przekraczając wyznaczonych terminów, wywiązywał się ze zobowiązań i obietnic jakie tylko można było na niego nałożyć.
- Nie... Zostawcie je tutaj. - ponaglająco machnął ręką w stronę chodnika, na co wyładowujący kwiaty mężczyźni z razu popatrzyli po sobie poważnie zaskoczeni. Nie za to jednak im płacono żeby ignorować polecenia klienta, zatem robiąc co do nich należało, wyładowywali bukiet po bukiecie, zerkając co rusz na ganiającego od nich do ogrodu, od ogrodu do nich na zmianę, Walijczyka, który rozkładał je od drzwi wejściowych jednego z domów, we wzór tzw "szachownicy". Białe, czerwone, białe, czerwone...Nie było to łatwe, ale nie takie rzeczy przecież się w życiu robiło. Zwłaszcza dla tej jednej, jedynej osoby...
Oceniając zakończoną robotę, nie mógł wykończonej mozaice zarzucić zbyt wiele. Nie dość przecież że pracy sporo, to jeszcze w tych wszystkich nerwach i stresie - w końcu Arthur mógł wyjrzeć przez okno w dowolnej chwili...
- ... - westchnął do siebie, podczas gdy jakaś kobiecina przystanęła przed furtką, równie ciekawie co i poprzednio dostawcy, przyglądając się jego poczynaniom z niekłamanym podziwem. Romantyzm mieli jak widać we krwi...
Kilka wróżek polatywało dookoła, chichocząc.
- Na co czekacie...? - dmuchnął ciepłym powietrzem na najbliższą z nich. - Lećcie po niego... - przeczesał grzywkę palcami, ostrożnie przestępując między różami, usiłując znaleźć środek i "centrum" zarazem. Światełka pochowane w trawie zamontował już wcześniej. Teraz wszystkie skryte były pod kwiecistym połaciem.