Przysłowiowe wyjście na piwo z przyjacielem, idealna wręcz metoda spędzenia wolnego czasu dla dwójki facetów. Nawet, jeśli to piwo pił tylko Eduard, bo Rodi preferuje wino. I może nieco marudził na lokal, w jakim byli, ale przecież on jest szlachcicem, MUSI WYMAGAĆ! W każdym razie... Wracał z Edem ulicą, ciemno już było i lekki mrozek jeszcze chwycił. Gadali w najlepsze. Nagle... minęła ich czarna, zakapturzona postać. Halloween dziś? A może... ktoś magiczny? - przemknęło mu przez umysł. Niewiele myśląc pobiegł za tą dziwną zjawą. I to był błąd. Pobiegł za tym czymś w lewo, znikając przyjacielowi z oczu. Postać jednak się wnerwiła i wykonała dziwny gest. Po chwili Rod poczuł, jak ogarnia go bezwład. Był kompletnie oszołomiony i nie do końca ogarniał, co się wokół dzieje. A zwłaszcza, iż teraz świat widział nieco inaczej. Że świat stał się większy. A on sam trafił do ciała dużego, pierzastego stworzenia ze skrzydłami.