Zaginiona wyspa
Mała wysepka, z dala od wielkiego świata, otoczona wyłącznie przez ocean. Kawałek lądu, jakby rzucony w środek fal. Mieszkają tu dzikie zwierzęta, a jedynymi ludźmi, którzy witają w te strony są rozbitkowie. Na wyspie tej znajduje się kilka jaskiń, dolina, rzeczka, jakieś pagórki i plaża. Niczym wyjątkowym czy też ciekawym nie odróżnia się od innych.
Hiszpania
Walczyli ze sobą zażarcie. Oba statki na zmianę ostrzeliwały się z dział, a już po chwili piraci jednego z nich dokonali abordażu, by wyciąć w pień przeciwników. Zaczęła się najostrzejsza część walki. Oczywiście największy podziw budził pojedynek kapitanów, którzy byli wręcz niesamowici. Często obie załogi nie wierzyły, że są oni zwykłymi ludźmi... Nagle dało się słyszeć grzmot, a chwilę potem zasłona deszczu okryła wrogie nacje. Rozpętał się ogromny sztorm, a dwie galery były jak małe zabaweczki w rękach Posejdona. Krzyki i jęki piratów były zagłuszane przez pioruny i uderzenia fal. A potem wszystko ucichło...
Anglia
Ostatnie co pamiętał, to straszliwa ulewa i przeraźliwe zimno. Kiedy się obudził, poczuł piasek w ustach i palące słońce. Straszliwie bolała go głowa i chciało mu się pić. Z trudem otworzył oczy i udało mu się usiąść. Rozejrzał się nieprzytomnie. Miał cholernie brzydkie wrażenie, że w okolicy jest sam. Spojrzał w stronę morza, ale horyzont był czysty. Czyżby podczas sztormu wypadł za burdę a prąd zepchnął go aż tutaj? Rozejrzał się jeszcze raz i wtedy dostrzegł leżącego nieopodal Hiszpana. Wstał i wyciągnął powoli nóż którego nie zabrał mu sztorm. O szabli nawet nie myślał...
Zaczął powoli iść w stronę Antonio, a kiedy był już tuż nad nim, ukucnął z lekkim trudem i przyłożył mu nóż do szyi.
Hiszpania
Było mu źle. Cholernie źle. Bolał go każdy kawałek ciała, nawet ten najmniejszy, nie wspominając już o głowie. Chyba lepiej by mu było już jako zimny trup. Ale nie, trzeba wziąć się w garść! Jęknął, jednak postarał się otworzyć oczy. Z początku wszystko było rozmazane, ale po chwili obraz wyostrzył się. Zamrugał kilka razy i zauważył Anglika, a także sztylet, który był niebezpiecznie blisko jego własnej szyi.
- T-ty... - już miał go zwyzywać, gdy poczuł, że otwieranie ust nie jest zbyt bezpieczną czynnością, gdyż żołądek zaczął się buntować. Tak, nie był w zbyt dobrej sytuacji. W dodatku całkowicie bezbronny...
Anglia
Arthur uśmiechnął się krzywo chociaż wszystko go bolało. Był o krok do przodu, jednak miał dziwne przeczucie, żeby lepiej TEGO nie robić. To znaczy, żeby nie krzywdzić teraz Hiszpana. Bo jeśli są tutaj zupełnie sami? Nic nie wskazywało na obecność osoby trzeciej w okolicy. Dodatkowo, cóż to za morderstwo, kiedy zabija się po cichu na jakieś pieprzonej, bezludnej wyspie.
- Nie żyjesz, Carriedo. - Mruknął chociaż chciało mu się pić i przejechał lekko ostrzem po jego szyi. Zrobił jedynie cienkie i niezbyt głębokie skaleczenie, od tak, żeby go delikatnie chociaż zranić i pokazać swoją pieprzoną wyższość. Rana kilka sekund pokrwawi i zaraz zaschnie; Zaczął go przeszukiwać, bo możliwe, że kiedy Antonio wstanie, nie będzie tak wspaniałomyślny.
Hiszpania
- Ty p-pieprzony...! - zaczął Antonio, chodź nie odzyskał jeszcze nawet cząstki sił. Może wyzywanie Arthura, od którego teraz zależało(a niech to psia mać!) życie Hiszpana, nie było najlepszym pomysłem. Ale fakt, że ten zaczął przeszukiwać mu kieszenie nie mógł pozostać bez komentarza.
- Przestań mnie, do cholery, obmacywać! - zebrał w sobie siły i złapał go za nadgarstek, w którym ten trzymał broń. Wykręcił mu rękę i podniósł się do siadu. Od razu zakręciło mu się w głowie i zrobiło niedobrze, jednak będąc w takiej sytuacji nie mógł poddać się słabościom.
Anglia
- Darowałem ci życie, niewdzięczny, pieprzony gnoju! - Odparł zirytowany i wolną dłonią uderzył go w twarz. Kiedy uścisk na nadgarstku się rozluźnił, wstał zamaszyście i zrobił kilka kroków w tył. Stracił równowagę i upadł na tyłek. Kręciło mu się w głowie, a w żołądku miał pełno słonej wody która powodowała mdłości. Nóż wypadł mu z ręki, i wylądował na piasku. Arthur zerknął na ostrze i miał ochotę wbić jego końcówkę w oko Antonia, psia krew...
Hiszpania
Chwycił się za piekący policzek i spojrzał z nienawiścią na Anglię. Uśmiechnął się wrednie.
- Twój błąd. Powinieneś był mnie zabić, gdy miałeś okazję. Skoro okazałeś litość, znaczy że jesteś słaby - prychnął i spróbował wstać, na co ciało źle zareagowało. Zrobił się zielonkawy na twarzy, ale ustał na nogach. I znów spojrzał na Anglika. Z wyższością.
Tak na prawdę nie mówił szczerze. Nie był też taki jakim się teraz kreował. Może jednak to złe określenie... Lepszym byłoby, że to jego druga twarz. Do jej powstania zmusiły go te wszystkie walki. W końcu na co dzień... Jest całkiem inny. Ale tu nie może być wiecznie uśmiechniętym, miłym Latynosem.
Odwrócił się tyłem do Anglika i zaczął iść w głąb lądu. Wyglądało to mu na bezludną wyspę. No cóż, bywało się już w gorszych sytuacjach.
- No to powodzenia, idioto. Ciekawe który z nas dłużej przeżyje - powiedział, lekko kuśtykając na jedną nogę. Tak, przydałoby się szybko znaleźć jakieś miejsce na nocleg.
Anglia
- Bo co to za przyjemność bić leżącego? - Mruknął zirytowany. Antonio wie jak wyprowadzić go z równowagi. Teraz jednak postarał się nie marnować sił na złość.
- Zaczekaj, kretynie. - Zawołał za nim i wstał. Czuł się jakby miał porządnego kaca. - Jesteś pewien, że chcesz się rozdzielać? - Jeśli i tak mają chwilowy "rozejm", to może warto złączyć jakoś, psia krew do cholery jasnej, siły i przetrwać? Kto wie, co czeka ich tutaj na tej wyspie...
Hiszpania
- Przynajmniej miałbyś wtedy pewność, że ja nie zabiję Ciebie... - powiedział dziwnym tonem. Gdy ten go zawołał, odwrócił się w jego stronę.
- Jesteś pewien, że chcesz sam na sam przebywać w moim towarzystwie? W końcu może się okazać, że ja wcale nie będę taki litościwy jak Ty - powiedział, choć ta 'groźba' prawdą nie była. W końcu zawsze łatwiej poradzić sobie w takiej sytuacji we dwóch. Jednak sam nie wiedział czemu, ale wolał być teraz sam. Chociaż z drugiej strony nie warto przekładać humorów i zachcianek nad bezpieczeństwo.
- Niech Ci będzie. W końcu wcale nie uśmiecha mi się zdychać na tej wysepce - znów odwrócił się tyłem do niego. - Ale się nie grzeb. Nie chce mi się na Ciebie czekać.
Anglia
- Zawsze mam pewność, że z tobą wygram. - Powiedział nieco rozeźlony, że Hiszpan nie potrafi się chociaż na chwilę zamknąć.
- I skoro nie chce ci się czekać, to może jednak spieprzaj przodem Carriedo? - Syknął przez zaciśnięte zęby, ale ruszył za nim. Zakaszlał krótko bo chciało mu się pić. I to pieprzone słońce psia krew kurwa mać, świeciło dzisiaj wyjątkowo mocno, głośno i intensywnie.
Arthur rozejrzał się dookoła zastanawiając się, czy znajdą tutaj coś do jedzenia albo picia. Przydałoby się też nie spać pod gołym niebem. No i tubylcy oraz dzikie zwierzęta - trzeba się przygotować na ich obecność.
Hiszpania
Cholernie bolała go noga i był pewny, że ma tam jakieś ohydne rozcięcie. Jednak był już do tego przyzwyczajony, więc zbytnio się nie przejmował. Szedł dalej, w głąb wyspy i mimo że wyglądało jakby na Anglika nie zwracał uwagi, cały czas był czujny. W końcu największego wroga zawsze trzeba mieć na oku - szczególnie, gdy ma się go za plecami.
W końcu znaleźli jakąś jaskinię. Nie wyglądało by była zamieszkana przez jakieś zwierzęta, a świetnie nadawałaby się na kryjówkę przez upałem(który á propo nie sprawiał Hiszpanii problemów) i deszczem.
- Dobra, no to może pójdziesz poszukać jakiegoś źródła czy coś, a ja to jakoś do życia przystosuję? - zaproponował. Czuł bowiem, że już dalej nie ujdzie z tą cholerną nogą, a nie wiadomo jak daleko jest woda pitna. A tak to urządzi im tu 'gniazdko', a potem sobie odpocznie.
Anglia
Arthur przez cały czas milczał. Czuł się jak upieczony, albo jakby ktoś wsadził go do rozgrzanego kotła. Po drodze widział nieduży strumyk, a manierka którą miał przy sobie przetrwała, chociaż zatyczka zgubiła się gdzieś w tym pieprzonym bałaganie kiedy wesoło dryfował sobie po oceanie.
- W porządku. - Mruknął pod nosem oceniając jaskinie. - Ale przyda nam się jakieś prowizoryczne posłanie, bo ściany w nocy mogą się skraplać. - Zarządził i odczepił manierę od pasa. Odwrócił się i wrócił się kilka metrów do strumyka. Nalał wody do naczynia i napił się, dzięki czemu zrobiło mu się trochę lepiej. M-mimo wszystko, nastrój i tak miał spieprzony; Kiedy ugasił pragnienie, nalał wody dla Hiszpana żałując przy okazji, że nie ma przy sobie jakiejś trucizny; Tuż przy strumieniu rosło drzewo kokosowe, a szczęścia chciało, że kilka kokosów leżało pod palmą. Pozbierał je więc, przypiął manierkę do pasa i zabrał owoce. Nie zabrał wszystkich, bo miał tylko dwie pieprzone ręce. Wrócił do jaskini.
Hiszpania
Antonio w tym czasie uprzątnął w miarę jaskinię ze zgniłych liści i szczątków jakiegoś zwierzęcia, które konając, przyczołgało się tutaj. Gdy skończył, usiadł opierając się plecami o ścianę jaskini. Ból w nodze strasznie dokuczał i zrobiło mu się gorąco, co samo w sobie było dziwne. Postanowił chwilę odpocząć, po czym przygotować jakieś posłanie z suchych liści, najlepiej palmowych, bo największe. I może jakieś zwierzę ubić, bo mięso potrzebne.
Zauważył wracającego Anglię. Widząc, że ten niesie kokosy, uśmiechnął się do siebie. Ich mleko było bardzo orzeźwiające, a wiórki pyszne.
- Ta, przynajmniej jedno zrobiłeś porządnie - stwierdził, słysząc jak woda bulgocze w manierce z każdym krokiem blondyna. - Dobra, to ja pójdę po co konkretniejszego.
Właśnie, odpoczął sobie wystarczająco, a nie może być gorszy od Anglii! To się nie godzi! Podniósł się więc, podpierając lekko ściany jaskini, po czym wyciągnął swój nóż i przyjrzał mu się krytycznie. Nie, to nie wystarczy. Topór całkowicie przepadł, a pistolet zginął. Po chwili zastanowienia spytał:
- Masz jakąś broń?
Anglia
- Daruj sobie te kretyńskie odzywki, idioto. - Powiedział, bo jego naprawdę łatwo wyprowadzić z równowagi. Podał mu manierkę i usiadł obok żeby zając się kokosami. Kątem oka spostrzegł, że ten kretyn skaleczył się w nogę.
- Mam, ale byłbym ostatnim idiotą gdybym ci oddał swoją broń. - Odpowiedział opryskliwie i przetarł wierzchem dłoni spocone czoło. Cholera, czuł się jak w jakimś kotle!
Tym razem spojrzał po prostu na jego ranę i skrzywił się jeszcze bardziej. Wsadził dłoń do kieszeni i wyciągnął lnianą chustkę.
- Wypłucz to sobie w rzece i zajmij się tą pieprzoną raną, nie mam zamiaru cię targać. Ja coś upoluje. - Mruknął.
Hiszpania
Upił wody z manierki, która tak wspaniale odświeżyła i nawilżyła biedne gardło. Westchnął i oddał mu ją z powrotem.
- Chcę Ci przypomnieć, że tkwimy tu razem i przydałoby się choć trochę współpracować, idioto. Sam przecież to mówiłeś - wytknął mu. W dodatku w perspektywie robienia posłań a ubicia czegoś, ta druga rzecz wydawała się o wiele bardziej interesująca. Gdy jednak Anglia zauważył ranę Hiszpana, ten jedynie zirytował się jeszcze bardziej.
- Słuchaj, do cholery. Po pierwsze Twoja łaska nie jest mi potrzebna, a po drugie potrafię o siebie zadbać - warknął. - Lepiej zajmij się sobą i swoim angielskim tyłeczkiem.
Anglia
Arthur zazgrzytał zębami.
- Jeśli mam współpracować, to musimy przestać się kłócić! - Powiedział zły i rzucił w niego wilgotną od wody morskiej chustką. Miał ochotę zacząć na niego wrzeszczeć i sprzedać co najmniej jednego kopniaka, ale powstrzymał się. Nawet nie wiedział, że ma tak silną wole.
Arthur wstał poirytowany i ruszył w stronę wyjścia z jaskini. J-jak Boga do cholery nie kochał, jeszcze chwila, a zrówna Antonia z powierzchnią ziemi! Zaczynał żałować, że zgodził się na to wszystko. Nie dość, że Hiszpan pyskował, to jeszcze sama jego obecność przyprawiała go o palpitacje serca.
Hiszpania
Gdy tamten poszedł, westchnął. Rana rzeczywiście mu dokuczała i chcąc-nie chcąc musiał zrobić to co tamten mu polecił. Poszedł w stronę, skąd wcześniej przyniósł wody Anglik i przemył ranę. Urwał też kawałek koszuli, która i tak była w strzępach i owinął nią nogę, by nie krwawiła zbytnio. Wrócił po tym do jaskini, po drodze zbierając wielkie liście palmowe i suche gałęzie. W końcu, jeśli tamten poszedł na polowanie, to on sam nie może się lenić i być w ten sposób gorszy! Ułożył posłania i przygotował stos na ognisko. W ten sposób odstraszą w nocy zwierzęta i będą mogli coś upiec.
Gdy wszystko było gotowe, ponownie usiadł w cieniu jaskini, czekając na powrót blondyna. Samemu było mu z deka nudno, nie było się z kim kłócić. To był chyba jedyny plus jego obecności. A Antonio nawet zasnąć teraz nie mógł, więc tym bardziej nudno mu było.
Anglia
Arthur był zły, więc miał nadzieję, że uda mu się wyżyć na polowaniu. Miał przy sobie nóż do rzucania, więc musiał się skupić i bardzo cicho podejść zwierzynę która zjawi się w okolicy. Bóg którego nie kochał (ze wzajemnością, oczywiście) tym razem okazał się łaskawy, więc nie musiał długo szukać. Udało mu się upolować cztery dorodne zające więc nastrój nieco mu się poprawił. Gdyby jeszcze zgasić słońce...
Kiedy wracał do jaskini, zboczył trochę ze znanej mu drogi i zaczął iść brzegiem morza. Z dala zobaczył jakąś skrzynkę, więc zastanawiając się co tam może być, przyspieszył kroku. Okazało się, że w drewnianej skrzyni pływało sobie kilka butelek francuskiego wina. Głównie były rozbite, ale trzy udało się zachować. O ironio. Zabrał butelki i wrócił do jaskini.
Hiszpania
Zauważył wracającego Anglika.
- O, wreszcie. A już miałem nadzieję, że coś Cię zjadło. Co tam niesiesz? - zaciekawił się. Wstał i podszedł do niego, chcąc zbadać co to. - Wino! Francuskie! Co ono tu robi? Skąd to wziąłeś? - zaczął się wypytywać, widząc trunek. Humor od razu mu się poprawił.
- Ej, a może obok tej wyspy przepływają francuskie statki? Jeśli tak... Mamy szczęście! A raczej ja mam, ha! W końcu Francis to mój przyjaciel!
Pocieszony tą myślą, usiadł znów, gdyż niezbyt dobrze znosił stanie z tą nogą.
- Jakby co, wszystko już gotowe - powiedział od niechcenia, przeciągając się. - Kto w nocy będzie pełnił pierwszą wartę?
Anglia
- Na twoje nieszczęście, jestem cały i zdrowy. - Powiedział krzywiąc się lekko i rzucił w Tośka zwierzyną. - Opraw je, jeśli potrafisz. - Mruknął i wysłuchał całej litanii o tym pieprzonym Bonnefoy'u. Faktycznie Hiszpan ma szczęście. Gorzej z Arthurem, bo Francisa całym sercem po prostu nie cierpiał. I naprawdę nie miał ochoty go widzieć.
- Butelki znalazłem na brzegu morza. Pewnie jakiś francuski statek zatonął. - Uśmiechnął się pod nosem na samą myśl. Jednak to było... wkurzające. Francis.
- Ja mogę pełnić pierwszą warte. - Mruknął, siadając obok legowiska które było dla niego przygotowane. Sięgnął po kokosa i zrobił w nim dziurę żeby napić się soku. Nic go dzisiaj już nie zdziwi.
Hiszpania
- Pewnie, że umiem! Za kogo Ty mnie masz? - warknął, zabierając się do roboty. Słucham co on tam mówił, równocześnie zajmując się mięsem.
- Zatonął..? Nie, pewnie... Pewnie wypadło za burtę - powiedział, choć bardziej tym przekonywał siebie niż Arthura. W końcu Francis był mu naprawdę bliskim przyjacielem. Antonio nie chciał by mu coś się stało. Tak ważnych osób miał tylko dwie. I można nawet stwierdzić, że ta druga była nawet ważniejsza. Mowa oczywiście o Romano. A właśnie... Ciekawe co Lovino zrobi, gdy Hiszpania nie wróci na czas? Czy będzie potem na niego o to zły? Pewnie tak. I pewnie jak ostatnio rzuci się na niego z tymi maleńkimi piąstkami, nie mogąc powstrzymać płaczu. I pewnie się okaże, że to on właśnie najdłużej stał przy oknie wypatrując jego powrotu.
- Ale czy mogę Ci ufać? Jeszcze mnie zachlastasz podczas snu - spojrzał na blondyna podejrzliwie.
Anglia
- Musisz mi w takim razie zwyczajnie zaufać. - Powiedział uśmiechając się perfidnie i lustrując wzrokiem Antonia. Napił się soku z kokosa, po czym jego wzrok padł na butelkę z FRANCUSKIM winem. N-nienawidził Francji i wszystkiego co było z tym związane. Ch-chociaż, Hiszpanii też nienawidził, a teraz siedział z nim pod jednym dach... jednym sklepieniem jaskini...
Arthur odłożył kokos i sięgnął po butelkę. Jako że był w niej korek, wbił końcówkę noża żeby odkorkować wino. Napił się kilka łyków i poczuł, że zaspokoił pragnienie. Było przecież strasznie gorąco, a alkohol moczył się w chłodnej wodzie.
Hiszpania
- Chyba nie mam wyboru... - mruknął. Gdy zobaczył jak ten wziął butelkę, uniósł brew do góry. - Ty? Ty pijesz? Czy Tobie już do końca padło na mózg czy może słońce Ci za mocno dogrzało?
Antonio wspominał właśnie te wszystkie momenty, gdy widział Arthura pijanego. Przecież na niego wystarczy jeden kufel piwa, a co dopiero wino! Przecież w takim stanie warty pełnić nie da rady i wszystko spadnie na niego. A Tosiek nie miał zamiaru spędzić nieprzespanej nocy, pilnując tego pijaka.
- Lepiej odłóż tę butelkę, zamiast stawać się idealną ofiarą do gwałtu, idioto - powiedział, patrząc na niego z politowaniem.
Anglia
- P-pieprz się, draniu... - Syknął i zrobił się czerwony, bynajmniej nie od palące słońca. - Od kilku łyków nic mi nie będzie, a na tej wyspie nie ma żywej duszy, nie licząc nas i pieprzonych królików! Z-zresztą, gorąco mi, do cholery! Jak ty wytrzymujesz w takim słońcu? Nic dziwnego, że jesteś tępy skoro pewnie wypaliło ci cholerny mózg którego pewnie i tak za wiele nie miałeś. - Burknął i w akcie złości wypił kolejny łyk, po czym odstawił butelkę obok.
Hiszpania
Zaczął się śmiać. Głośno.
- Widać, że już Ci odpierdala. W życiu nie widziałem człowieka z tak słabą głową jak Ty - sam wziął butelkę i wypił kilka potężnych łyków, tak dla rozluźnienia.
- Dla Twojej wiadomości to Ty jesteś idiotą, nie ja, więc wygląda na to, że nie słońce a deszcz szkodzi na mózg. A wytrzymać da się bez problemu, tylko przywyknąć trzeba. A, i jeszcze jedno. Ja pełnię pierwszą wartę. Tobie w takim stanie to bym nawet grudki ziemi nie powierzył, a co dopiero własne życie.
Anglia
Arthur zrobił się czerwony ze złości. Zmrużył oczy i gdyby nie resztki godności, z przyjemnością wyciągnąłby sztylet i poderżnął Hiszpanowi gardło. Z-zresztą, już raz dzisiaj go zabił, eh?
- Idioto... - Skrzywił się jak to miał w zwyczaju. - JA nie ma mózgu? Już raz cię dzisiaj zabiłem. Jeśli mnie zdenerwujesz, zrobię to dobrze. - Sięgnął po butelkę i żeby zrobić mu na złość, napił się. Nie wiedział, czy jest mu tak ciepło ze złości, gorąca czy od wina. Odnośnie swojej słabej głowy się nie kłócił, to byłoby cholernie głupie. Sam wiedział jak jest, chociaż prawie codziennie z rana upijał się na kilka godzin rumem.
Hiszpania
- Ta, bo się Ciebie boję - powiedział sarkastycznie i zaśmiał się ponownie. A nawet jeśliby się bał, przecież nie można nigdy okazywać strachu. Inaczej nie dałoby się przeżyć w tych czasach nawet jednego dnia.
Słońce powoli zaczęło zachodzić. Antonio rozpalił ognisko, nabił mięso na kij i ustawił tak, by ładnie się piekło. Oparł się ponowie o chłodną ścianę jaskini. Noga coraz bardziej mu dokuczała. Miał tylko nadzieję, że nie złapie jakiegoś zakażenia, albo nie dostanie gorączki w środku nocy. W takiej sytuacji byłby skończony. Wiedział, że Anglia nie miałby dla niego litości. W końcu podstawą sojuszu było to, że razem muszą pomóc sobie przeżyć. A tak to byłby wtedy bezużyteczny i bezbronny. Byłby ciężarem. A ciężarów trzeba się pozbyć. Oczywiście sam zrobiłby to samo.
Anglia
Arthur nie chciał wchodzić już w żadne dyskusje, po prostu obserwował Antonia popijając wino. W pewnym momencie (chyba przy nabijaniu królików na kije), zrobiło mu się jakoś tak cholernie dobrze i błogo. Tak właściwie, to na tej pieprzonej wysepce wcale nie było tak źle. W końcu siedział sobie w chłodnej jaskini, pił schłodzone wino (teraz już ciepłe od ciągłego trzymania butelki w dłoni) a na dworze był skwar.
Skwar? Kiedy Arthur zerknął w stronę wyjścia z ich nowego domu, zorientował się, że było już późno a alkohol w butelce "wyparował". Ponownie przeniósł wzrok na Antonia, a potem na ranę która była lekko zaogniona. Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął kolejną manierkę którą na szczęście była szczelnie zamknięta. Miał tam coś w rodzaju spirytusu, może lepiej będzie jak Carriedo sobie poleje alkoholem ranę? Arthur nie chciał potem bić się z kalekim piratem.
- H-hej...?
Hiszpania
Hiszpania przymknął oczy, opierając się wciąż o ścianę jaskini. Postanowił zignorować ból w nodze i odprężyć się trochę. W końcu co jak co, ale dziś był na prawdę meczący dzień... Tonio miał jednak nadzieję, że wszystko w miarę szybko wróci do normy(o ile można normą nazwać to, czym określał to szatyn). Fakt, że Anglia się odezwał, dotarł do niego dopiero po dłuższej chwili.
- Hm, o co chodzi? - spytał, patrząc na niego i na to co trzymał w dłoni. Antonio wiedział, że Arthur po pijaku zachowuje się nad wyraz dziwnie i nigdy nie wiadomo co mu do łba strzeli. Obserwował go więc, modląc się w duchu, by ten poszedł w końcu spać. Ta, bo jeszcze mu tego brakowało, żeby robić za niańkę pijanemu blondynowi.
Anglia
- Chodź tutaj, do cholery... - Mruknął i otworzył manierkę. - To jest spiryt... us. Przemyj tym nogę, bo nie chce potem bić się z kaleką. - Wyznał i zmierzwił sobie włosy ziewając przy okazji. Zerknął w stronę ogniska, był głodny a mięso pachniało zachęcająco.
- N-no idziesz...? - Ponaglał.
Hiszpania
Gdy ocenił, że ten nic mu nie zrobi, podszedł do Anglika, lekko kulejąc. Cały czas mierzył go jednak wzrokiem. Usiadł obok niego, jednak w bezpiecznej odległości. W końcu nigdy nie wiadomo czy temu coś do łba nie strzeli.
- Dobra, zrób to szybko - mruknął. Nie chciał mieć u niego długu wdzięczności, ale cóż poradzić. Jednak fakt, że króliki pachniały coraz intensywniej i widać było, że piec trzeba ich jeszcze tylko trochę, polepszał mu humor.
Anglia
Arthur za to wstał i usiadł na przeciwko Antonia. Teraz to nawet nie myślał, że mogliby sobie coś zrobić na wzajem. Było mu za fajnie!
Ułożył dłoń na udzie Hiszpana żeby ustawić mu nogę w odpowiedniej pozycji i odwiązał już i tak ledwo trzymający się prowizoryczny opatrunek. Polał ranę spirytusem i przytrzymał nogę żeby czasem jej nie zabrał. To... musiało boleć.
Hiszpania
To było dziwne... I był pewny, że jeśli tylko się stąd wydostanie, to nikt nigdy nie dowie się o tym co dzisiaj się działo i zapewne jeszcze stanie. W końcu Anglia trzymał go w dość dziwnym miejscu. Gdy jednak poczuł spirytus na ranie...
- Cholera...! Ja pierdole..! - krzyknął i przeklął kilka razy, ale w końcu zacisnął zęby i się uspokoił. Jak przedtem ból jedynie przeszkadzał mu w chodzeniu, tak teraz był pewien, że na nodze nawet nie stanie. Cholerny spirytus...
Anglia
Arthur w tym momencie nie widział nic dziwnego w fakcie, że trzyma Hiszpana za nogę. Nawet nie zwrócił większej uwagi gdzie go złapał. Po prostu trzymał, a kiedy "pacjent" przestał się szarpać, uniósł wzrok i spojrzał na niego uważnie. A przynajmniej starał się patrzyć uważnie, musiał lekko zmarszczył brwi i zmrużyć oczy bo od tego wina momentami widział tak troszkę dziwnie. He, he, he...
- W poszą... porządku? - Zapytał. No co? Nie był bez serca. A już zwłaszcza kiedy był pijany. Wtedy albo przeklinał i demolował wszystko na swojej drodze, albo się nad sobą użalał, albo był po prostu... w porządku. T-tak, to chyba dobre słowo.
Hiszpania
Zaczerwienił się lekko, ale było to spowodowane jedynie sytuacją. Bo to jest chore! Tego nie da się inaczej określić! Jednak... Anglia w końcu mu pomógł...
- Ta, dobrze... Dzięki - mruknął, patrząc w bok. Niech on się w końcu odsunie! Najlepiej niech pójdzie spać. I da mu spokój. Uch, gdyby tak wilki zjadły go w nocy, czy inne dzikie zwierzęta to byłby święty spokój. Choć byłoby też trochę nudno... No dobra, ostatecznie Anglia nie jest taki zły. Ale niech trzyma z dala łapy!
Anglia
To takie niesprawiedliwe, świat jest tak cholernie podły. Nie ważne co Arthur robi, i tak ludzie życzą mu, żeby zjadły go wilki albo inne stwory. Żywot frajera, ahaha-aahahaha!
Kirkland średnio ogarniał że coś może być nie tak, więc nadal siedział tak jak wcześniej, tyle że teraz bardziej zainteresował się ogniskiem.
- Głodny jestem... - Mruknął i przejechał lekko dłonią po jego nodze, jednak zupełnie nieświadomie. Czasami tak jest, że się coś trzyma albo kładzie gdzieś rękę i nawet o tym nie myśli.
Hiszpania
Czemu ten idiota dalej tak siedzi? I... I co on kurde wyprawia..?! W dodatku przez całą tą sytuację miał dziwne uczucie, bardzo niekomfortowe, a ten jeszcze pogładził mu udo!
- Jak jesteś głodny to sobie weź i zjedz królika... Po to w końcu są - burknął. - I czy mógłbyś usiąść OBOK?
Wciąż był czerwony, a sam ruszyć się zbytnio nie mógł. Noga za bardzo bolała.
Hiszpania wiedział. Wiedział, że będzie coś dziwnego, jeśli tamten się upije. I jest! Proszę bardzo. Tak to jest jak idzie się z nim na chwilowy rozejm... Wszystko niby dobrze, ale ten już zaczyna go molestować!
Anglia
- F-faktycznie... n-nie fjem... nie wiem czemu si to mófie. - Parsknął śmiechem i odsunął się w końcu. Wstał podpierając się ściany i chwiejnym krokiem podszedł do ogniska. Tam zaczął męczyć się ze ściąganiem królików z rożna przez co poparzył sobie trochę palce. A-ale kto by się tym przejmował w stanie Arthura? ~ Kiedy jedzenie było gotowe do spożycia, otworzył kolejną butelkę wina tym razem kalecząc sobie palce od sztyletu. A-ale KTO BY SIĘ TYM PRZEJMOWAŁ!? P-przecież było tak wesoło, więc napił się i zaśmiał sam do siebie.
Hiszpania
Z początku patrzył na to jedynie z lekkim przerażeniem(bo jak można być takim idiotą), ale w końcu nie wytrzymał. Pokuśtykał do niego i zabrał butelkę.
- Zjedz to i idź spać do cholery, a nie upijaj się jeszcze bardziej - zirytował się. Z nim było zupełnie jak z dzieckiem. Antonio cieszył się jednak, że tamto nieprzyjemne uczucie zniknęło. Ale... Było coś, co wkurzyło go nawet bardziej niż zidiociały Arthur. On się kurde zaczął o niego martwić! Ale to pewnie wpływ tego wina, co go wcześniej wypił... No i późno było, a przecież nie chciał zostać na wyspie sam...
Anglia
Trzymał winko, chciał się jeszcze napić, a tu nagle siup i nie ma. Spojrzał na Antonia który coś tam do niego mówił i wyglądał na zbulwersowanego.
- So ty robiszsz? Pszeciesz ja to pije! - Wyjaśnił i pomachał mu zakrwawionymi palcami przed oczami. - Musjisz to oddas, a jak chcesz pić to się napij ale... odsaj potem! Musisz się sielić, nawet Alf... A-Alfred so wie. S-sresztą... - Zaciął się na chwilę, jakby głęboko nad czymś myślał po czym położył dłoń na ramieniu Hiszpana.
- Musimy pszetrfać bo inaszej Alfred sobie nie porazi... p-porazi ogarniasz? H-hahaha! P-porazi...! - Powiedział zupełnie poważnie.
Hiszpania
Ledwo co rozumiał co ten mówił. I nie miał zamiaru oddawać mu wina! Kto wie jakby to się skończyło... Zdziwił się jednak tym co Arthur powiedział na samym końcu.
- Alfred? No, w końcu to dzieciak... - Hiszpanowi od razu przypomniał się Romano. W końcu, jeśli nie wróci do domu, to... To co z nim będzie? Kto się nim zaopiekuje? Przecież znów zaczną go podbijać! Będzie przechodził z rąk do rąk, będą nim poniewierać, będą go krzywdzić... Nie mógł na to pozwolić! Tak, muszą przetrwać. Arthur dla Alfreda, Antonio dla Lovino.
- Tak, tak, ale teraz idź spać. Natychmiast! Ja zajmę się resztą - mimo, że bolała go noga chwycił Anglię, przerzucił przez ramię i zaniósł w głąb jaskini, tam gdzie były posłania. - A teraz leż tu, rozumiesz?
Anglia
Arthur był bardzo zadowolony, nawet obecność Hiszpana jak nigdy w żaden sposób nie przeszkadzała mu. Poczuł jednak że świat wiruje, a on sam dziwnym trafem znalazł się nagle na posłaniu.
- F-fiesz... wiesz... w sumie to nie... niee... nie jesteś asz takim pjepszonym traniem na jakiego fyklądasz... - Wymamrotał uśmiechając się lekko. - Chyba musisz wsiąść... w-wsiąść ahaha... wziąć moją.. warte. - Powiedział kiwając głową, jakby właśnie powiedział coś najmądrzejszego na świecie. Kiedy człowiek jest pijany, nie myśli o wrogu, kacu, dzikich zwierzętach czy do cholery, jakimkolwiek zagrożeniu. Wtedy to pieprzone życie jest po prostu piękne.
Hiszpania
- Sí, sí, ale teraz idź spać - westchnął. Z nim jak z dzieckiem. Chociaż... Antonio wolałby chyba, aby właśnie w ten sposób się zachowywał, niż był na co dzień zimnym i zadufanym w sobie gnojkiem. Bo takiego Arthie'go da się nawet lubić. Jest nawet w miarę... słodki. Hiszpania szybko skarcił się za tę myśl. To z pewnością wina wina. Szatyn podszedł znów do ogniska i usiadł, wzdychając. Słodki to jest Romano, a nie ten idiota, co się upił jak świnia. Lubić można gorące słońce, a nie angielskiego snoba. I przyznać można, że rozjuszony byk jest mimo wszystko wspaniały, ale nie że myślało się o tak dziwnych rzeczach!
Antonio dołożył drewna do ogniska i wpatrzył się w płomienie. Nie mógł się doczekać, aż wydostanie się z tej cholernej wyspy i nie będzie zmuszony na towarzystwo Arthura. Nie mógł się doczekać, aż po prostu wróci do domu...
Anglia
Arthur nie chciał wcale spać, ale kręciło mu się w głowie, więc leżał przez dłuższą chwilę w milczeniu. Patrzył w górę i znowu przypomniał mu się Alfred. Teraz zaczynał nieco żałować, ze momentami był taki surowy i nie spędzał z nim za dużo czasu.
- Musimy frócić... famiętaj. - Już raz dzisiaj o tym wspominał, ale ta myśl zaczynała go dręczyć. Mimo dobrego nastroju. AH te francuskie wina...
- A jak nie to spódujemy cholerną.. wódkę... ł-łódkę. - Tak, to jest plan. Wspaniały plan pijanego Anglika; z pozycji leżącej przekręcił się na bok i spojrzał na plecy Antonia.
Hiszpania
- Wiem o tym - musieli wrócić, nie ważne jakim sposobem. Oboje mieli do kogo. W dodatku... Gdyby właśnie ta dwójka zginęła - Anglia i Hiszpania, na oceanach zapanowałby chaos. W końcu to oni byli królami mórz. Oni trzymali wszystko w garści i nikt nie śmiał im się przeciwstawić. Jedynie nawzajem byli wystarczająco silni, by zmierzyć się ze sobą.
- Łódkę? - powstrzymał parsknięcie śmiechem. Choćby nieważne jak się starali i zrobili nie ważne jak świetną łódź, nie dadzą rady przeżyć w niej na morzu, a pierwszy lepszy sztorm pozbawiłby ich życia. Potrzebowali statku. Najmniejszego nawet, ale statku.
- Idź spać lepiej, żebyś przynajmniej drugą wartę był w stanie przesiedzieć - powiedział, choć pewnym było, że Arthur nie zdąży wytrzeźwieć. Ale Antonio wolał, by ten poszedł już spać.
Anglia
Arthur nie miał tak ambitnych myśli jak Hiszpan, więc tak właściwie do głowy mu teraz nie przyszły te wszystkie konsekwencje o których pewnie zacznie myśleć jutro, na porządnym kacu. Usiadł i rozejrzał się po jaskini, po czym wstał podpierając ściany. Podszedł do Antonia i usiadł obok, wpierw oczywiście robiąc sobie podporę z ramienia "kompana".
- Sjatłbym soś w końcu. - Mruknął. - Chsiałeś szebym poszedł spać bes kolacji? Nie umre to s głodu, nawet .. tak nie mysz.. myszl... - Powiedział z lekkim wyrzutem.
Hiszpania
Spróbował pohamować swoją irytację.
- Jak jesteś głodny to weź któregoś z tych królików, ja Ci przecież nie bronię. I uwierz, nic mi nie przyjdzie z Twojej śmierci. Przynajmniej na razie... - sam wziął jednego z leśnych zapierdalaczy, jak to na te zwierzęta mówią Czesi i wgryzł się w kawałek gorącego mięsa. - W dodatku to Ty załatwiłeś nam coś do jedzenia, nie?
Anglia
Do Arthura dopiero po chwili dotarło, że Hiszpan chyba pomyślał, że prosił go o zgodę o kolacje. Jak na siebie zachowywał się dzisiaj naprawdę spokojnie. To wszystko przez to, że był zmęczony. Teraz nagle poczuł nagły przypływ agresji.
- Teras... teraz nic nie przyjdzie si z mojej smjerci? - Zapytał zły. - Szłowieku, nawet się nie obejrzysz, a twoja głowa bęsie lezała u moich stóp! - Gdyby tylko miał szable, byłoby naprawdę gorąco. - Ale najpierw, będziesz płagał o litośc ty cholerna imitac-cjo człowieka!
Hiszpania
Zgromił go spojrzeniem. Litujesz się nad pijanym debilem, a ten teraz tak się stawia. Antonio po raz kolejny dostał lekcje, by nie okazywać ani śladu współczucia czy dobrych intencji. I ta lekcja wpłynie niekorzystnie nie na sytuację Hiszpana, a Anglika.
- Lepiej licz się ze słowami, Ty angolskie ścierwo! Myślisz, że stanowisz dla mnie w tej chwili jakiekolwiek wyzwanie? Ciesz się, że żyjesz! Teraz Ty jesteś na mojej łasce! Jak tylko się stąd wydostaniemy, to właśnie Ty będziesz klękał ze strachu przede mną! I to Ty, nie ja, stracisz życie, do cholery! Życie i swojego kochanego Alfredzika!