Starsza część Lizbony cechuje się wąskimi, często zaniedbanymi uliczkami. Kamieniczki stoją bardzo blisko siebie, niemal okno w okno, a w wielu miejscach niemożliwością jest, by na jezdni minęły się dwa samochody. Mimo to, miasto ma bardzo dobrze rozbudowaną sieć tramwajów. Skoro ledwie mieszczą się samochody, to można jeszcze dołożyć tramwaje, czyż nie?
Przez taką właśnie uliczkę, po bardzo, bardzo wąskim chodniku, Tiago prowadził Rin. Szedł przed nią, przecież robił za przewodnika, czyż nie?
- Wstąpimy na kawę? - Zagadał do niej zerkając przez ramię. Kawa była tania jak barszcz, a do tego należała mu się jak psu kość. - Czy później, mm? Brzeg jest zaraz za rogiem.
Nad uliczką jakaś przykładna portugalska pani domu rozwieszała pranie, na szczęście nie na tyle nisko, by i tak stosunkowo niewysoki Tiago, czy też Rin, mogli o nie zahaczyć. Minęli szpetne graffiti wychwalające jeden z lokalnych klubów piłkarskich. Malunków na ścianach było tu zadziwiająco dużo.