A.D. 1553
Dziennik pokładowy
216 dzień od wypłynięcia z Lizbony, 12 maj
Święty Pankracy, módl się za nami.
Święty Epifaniuszu z Salaminy, módl się za nami.
Kolejny dzień stacjonujemy w Makau. Większość zalanych towarów udało się wysuszyć, ale straty są znaczne. Prawie cały ładunek przypraw obiecany królowi João III został stracony, zostało ledwie parę ton, za które nie dostaniemy wynagrodzenia. Szczęściem jedwab i kosztowności zostały nienaruszone.
Tiago oderwał pióro od pergaminu. Nie czuł się winny temu, że podczas sztormu padało tak mocno, że aż zalało im ładownie. Gdyby tylko mogli wyładować towary na czas… Chińczycy jednak niezbyt przychylnie na to patrzyli. Co im szkodzi? Co za różnica, czy handlują na statkach, czy tuż obok portu?
A może to Bóg nie chciał pozwolić, by Portugalczycy zgromadzili tyle kosztowności? Czy to on zsyłał sztormy i monsuny? Portugalczycy grzeszyli. Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż bogaty wejdzie do Królestwa Niebieskiego. Tiago wyciągnął krzyżyk spod koszuli i ucałował go. Nie mógł winić siebie, ani tym bardziej króla. Jan III Pobożny rozszerzył granice Imperium Portugalskiego i pchnął do przodu handel i kolonizację. Za to mogli mu tylko dziękować, bo im lepiej prosperowało Imperium, tym i Tiago czuł się lepiej, choć czasem łapał się na tym, że brakuje mu dostatecznej podzielności uwagi i przede wszystkim czasu, by zająć się całym światem.
Nie miał siły dłużej o tym myśleć. Zamknął dziennik obiecując sobie, że dokończy później i schował go do szuflady biurka, wstał z krzesła, zarzucił krótki płaszcz na ramiona. Moda, jak dla niego, zmieniała się zbyt gwałtownie, a i z każdym rokiem była coraz bardziej komiczna. Nie miał jednak zamiaru narzekać, nosił te rajtuzy i bufiaste pantalony, zrezygnował przynajmniej z kryzy pod szyją i delikatnych bucików. Wysokie ciężkie buty sprawdzały się lepiej w trudnych warunkach na morzu, nawet jeśli według „znawców” nie pasowały do ogółu stroju. A i były dużo cieplejsze.
Portugalczyk niespiesznie wyszedł spod pokładu, przesłonił oczy dłonią, bo potrzebowały chwili na przyzwyczajenie się do światła. Nawet, jeśli tylko jedno z nich funkcjonowało należycie.
Niebo tego dnia było szare.
Tiago nie lubił takiej pogody. Co prawda i nad Makau często świeciło słońce, ale to nie było to samo słońce, które zazwyczaj ogrzewało Lizbonę. To zbyt często zasłaniały chmury i zbyt często przegrywało z deszczem.
Oby znowu nie padało…
Makau miało jeszcze jedną poważną wadę – za często lało. Tiago rozumiał, że to inny klimat, że ma prawo padać, a wręcz powinno. Ale aż tak? Szczęściem, nawet jeśli zaczęłoby lać, nie zapowiadało się na jakąś poważną ulewę. Ot, pewnie ledwie przelotny deszczyk, bo już na horyzoncie, tuż nad linią wody, zaczynało się przejaśniać.
A może wcale się nie rozpada? Mimo wszystko wiatr wiał zaciekle i nawet jeśli nie był zbyt zimny, dokuczał Tiago bardziej, niż ten mógłby sobie tego życzyć. Owinął się płaszczem szczelniej, choć po rajtuzach wiało mu nieznośnie – mógł jednak zainwestować w wełniane, nawet jeśli nie prezentowały się tak, jak jedwabne, to były cieplejsze - i zszedł po kładce ze statku. Rząd portugalskich karak, zwanych przez samych Portugalczyków nau kołysał się w dokach Makau na niespokojnych wodach. Większość ładowni została już opróżniona z przemoczonych towarów, przy paru wciąż uwijała się załoga. Tiago pomyślał o wszystkich tych tkaninach, klejnotach, ambrze, srebrze, złocie, żywicy nazywanej benjamin, kości słoniowej, papryce, goździkach, cynamonie i całej reszcie, która była tutaj zgromadzona, a która mogła iść na dno razem z każdym z tych statków. Westchnął w duchu. Byłoby szkoda, a i pewnie nabawiłby się przez to kataru, w końcu to wielka strata dla budżetu państwa! Smutny los personifikacji.
Spojrzał na swój statek i westchnął po raz kolejny. Dobrze, że żagle były zwinięte. Przez ten wiatr nawet liny trzeszczały, z żagli pewnie nie zostałoby wiele, gdyby miał porywać je na wszystkie strony co silniejszy podmuch.
Pozdrowił uniesieniem dłoni kapitana sąsiednio stacjonującej karaki, aktualnie zajmującego się rozmową z jakąś miejscową kobietą. Tiago był przekonany, że dziewczyna nie rozumie nawet słowa wypowiadanego po portugalsku. Wraz z rozwojem handlu, miasto Makau urosło, a także pojawili się ludzie, którzy zamierzali umilać żeglarzom pobyt. Nawet, jeśli do niedawna nie mogli nawet wychodzić na brzeg, jeden z miejscowych mężczyzn już rozprowadzał alkohol, a ten, nawet jeśli tak różniący się od europejskich trunków i liczony w dziesiątkach litrów, nie zaspokajał wszystkich potrzeb Portugalczyków. Dlatego też i zarabiały panie, jeśli któraś była na tyle odważna, by oddać się przybyszowi zza mórz i oceanów.
Tiago jednak nie interesowały kurtyzany, a przynajmniej nie teraz. Chciał rozmówić się z Yao. Czyż nie mieli spotkać się tu, w dokach? Przysiadł na skrzynce, zawierającej najprawdopodobniej jakieś przemoczone przyprawy. Niech przyda się chociaż jako siedzisko dla strudzonego żeglarza nim zostanie wrzucona do morza po tym, jak odkryją, że cała jej zawartość przegniła.
Tiago zapalił długą fajkę, wcześniej nabiwszy ją tytoniem. Wynalazek nowy, ale jakże odprężający. Dym pomagał uspokoić myśli.
Dziennik pokładowy
216 dzień od wypłynięcia z Lizbony, 12 maj
Święty Pankracy, módl się za nami.
Święty Epifaniuszu z Salaminy, módl się za nami.
Kolejny dzień stacjonujemy w Makau. Większość zalanych towarów udało się wysuszyć, ale straty są znaczne. Prawie cały ładunek przypraw obiecany królowi João III został stracony, zostało ledwie parę ton, za które nie dostaniemy wynagrodzenia. Szczęściem jedwab i kosztowności zostały nienaruszone.
Tiago oderwał pióro od pergaminu. Nie czuł się winny temu, że podczas sztormu padało tak mocno, że aż zalało im ładownie. Gdyby tylko mogli wyładować towary na czas… Chińczycy jednak niezbyt przychylnie na to patrzyli. Co im szkodzi? Co za różnica, czy handlują na statkach, czy tuż obok portu?
A może to Bóg nie chciał pozwolić, by Portugalczycy zgromadzili tyle kosztowności? Czy to on zsyłał sztormy i monsuny? Portugalczycy grzeszyli. Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż bogaty wejdzie do Królestwa Niebieskiego. Tiago wyciągnął krzyżyk spod koszuli i ucałował go. Nie mógł winić siebie, ani tym bardziej króla. Jan III Pobożny rozszerzył granice Imperium Portugalskiego i pchnął do przodu handel i kolonizację. Za to mogli mu tylko dziękować, bo im lepiej prosperowało Imperium, tym i Tiago czuł się lepiej, choć czasem łapał się na tym, że brakuje mu dostatecznej podzielności uwagi i przede wszystkim czasu, by zająć się całym światem.
Nie miał siły dłużej o tym myśleć. Zamknął dziennik obiecując sobie, że dokończy później i schował go do szuflady biurka, wstał z krzesła, zarzucił krótki płaszcz na ramiona. Moda, jak dla niego, zmieniała się zbyt gwałtownie, a i z każdym rokiem była coraz bardziej komiczna. Nie miał jednak zamiaru narzekać, nosił te rajtuzy i bufiaste pantalony, zrezygnował przynajmniej z kryzy pod szyją i delikatnych bucików. Wysokie ciężkie buty sprawdzały się lepiej w trudnych warunkach na morzu, nawet jeśli według „znawców” nie pasowały do ogółu stroju. A i były dużo cieplejsze.
Portugalczyk niespiesznie wyszedł spod pokładu, przesłonił oczy dłonią, bo potrzebowały chwili na przyzwyczajenie się do światła. Nawet, jeśli tylko jedno z nich funkcjonowało należycie.
Niebo tego dnia było szare.
Tiago nie lubił takiej pogody. Co prawda i nad Makau często świeciło słońce, ale to nie było to samo słońce, które zazwyczaj ogrzewało Lizbonę. To zbyt często zasłaniały chmury i zbyt często przegrywało z deszczem.
Oby znowu nie padało…
Makau miało jeszcze jedną poważną wadę – za często lało. Tiago rozumiał, że to inny klimat, że ma prawo padać, a wręcz powinno. Ale aż tak? Szczęściem, nawet jeśli zaczęłoby lać, nie zapowiadało się na jakąś poważną ulewę. Ot, pewnie ledwie przelotny deszczyk, bo już na horyzoncie, tuż nad linią wody, zaczynało się przejaśniać.
A może wcale się nie rozpada? Mimo wszystko wiatr wiał zaciekle i nawet jeśli nie był zbyt zimny, dokuczał Tiago bardziej, niż ten mógłby sobie tego życzyć. Owinął się płaszczem szczelniej, choć po rajtuzach wiało mu nieznośnie – mógł jednak zainwestować w wełniane, nawet jeśli nie prezentowały się tak, jak jedwabne, to były cieplejsze - i zszedł po kładce ze statku. Rząd portugalskich karak, zwanych przez samych Portugalczyków nau kołysał się w dokach Makau na niespokojnych wodach. Większość ładowni została już opróżniona z przemoczonych towarów, przy paru wciąż uwijała się załoga. Tiago pomyślał o wszystkich tych tkaninach, klejnotach, ambrze, srebrze, złocie, żywicy nazywanej benjamin, kości słoniowej, papryce, goździkach, cynamonie i całej reszcie, która była tutaj zgromadzona, a która mogła iść na dno razem z każdym z tych statków. Westchnął w duchu. Byłoby szkoda, a i pewnie nabawiłby się przez to kataru, w końcu to wielka strata dla budżetu państwa! Smutny los personifikacji.
Spojrzał na swój statek i westchnął po raz kolejny. Dobrze, że żagle były zwinięte. Przez ten wiatr nawet liny trzeszczały, z żagli pewnie nie zostałoby wiele, gdyby miał porywać je na wszystkie strony co silniejszy podmuch.
Pozdrowił uniesieniem dłoni kapitana sąsiednio stacjonującej karaki, aktualnie zajmującego się rozmową z jakąś miejscową kobietą. Tiago był przekonany, że dziewczyna nie rozumie nawet słowa wypowiadanego po portugalsku. Wraz z rozwojem handlu, miasto Makau urosło, a także pojawili się ludzie, którzy zamierzali umilać żeglarzom pobyt. Nawet, jeśli do niedawna nie mogli nawet wychodzić na brzeg, jeden z miejscowych mężczyzn już rozprowadzał alkohol, a ten, nawet jeśli tak różniący się od europejskich trunków i liczony w dziesiątkach litrów, nie zaspokajał wszystkich potrzeb Portugalczyków. Dlatego też i zarabiały panie, jeśli któraś była na tyle odważna, by oddać się przybyszowi zza mórz i oceanów.
Tiago jednak nie interesowały kurtyzany, a przynajmniej nie teraz. Chciał rozmówić się z Yao. Czyż nie mieli spotkać się tu, w dokach? Przysiadł na skrzynce, zawierającej najprawdopodobniej jakieś przemoczone przyprawy. Niech przyda się chociaż jako siedzisko dla strudzonego żeglarza nim zostanie wrzucona do morza po tym, jak odkryją, że cała jej zawartość przegniła.
Tiago zapalił długą fajkę, wcześniej nabiwszy ją tytoniem. Wynalazek nowy, ale jakże odprężający. Dym pomagał uspokoić myśli.