- Cholera jasna! - wrzasnął stojąc na środku jakiegoś pustkowia, a sprzedawczyni, która akurat wyszła na zewnątrz, najprawdopodobniej zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, spojrzała na niego mało przychylnie. Wygląd też nie działał na jego korzyść; ciasne spodnie, trampki, bluzka w, o zgrozo, flagę Wielkiej Brytanii i roztrzepana ognista czupryna, nie takich dżentelmenów widuje się na co dzień.
Tak, trzeba było posłuchać Olivera i zabrać aktualny rozkład autobusów prowadzących do tego zadupia. Kto by pomyślał, że akurat teraz ta linia jeździ tylko w weekendy?! Na jego szczęście, i uroczy uśmiech, mąż sprzedawczyni zgodził się podwieźć się go do miasta i wsadzić w odpowiedni autobus, aby przez przypadek znów tu nie wylądował. Jeden Irlandczyk to i tak już za wiele, a co dopiero dwa razy, i to ten sam, wciągu jednego dnia.
Po krótkiej podróży i prześpiewaniu kilku światowych hitów puszczanych akurat w radio, Charlie został bezpiecznie wpakowany w odpowiedni autobus, który prawie odjechał bez niego. Na szczęście biegać umie szybko, a torba nie była znowu taka ciężka. Gdy słońce po tej stronie globu postanowiło w końcu przygotować się do snu odnalazł drogę, o której tak dokładnie opowiadał mu bratanek. Teraz już był pewny, że chociaż na tych ostatnich stu metrach obejdzie się bez ekscesów. Było ich aż za dużo jak na jeden dzień.
- Oi, Oliver! - krzyknął, gdy wyraźnie zobaczył uroczy domek, który z pewnością był własnością Nowozelandczyka. W duchu modlił się, aby bratanek był w domu...
Tak, trzeba było posłuchać Olivera i zabrać aktualny rozkład autobusów prowadzących do tego zadupia. Kto by pomyślał, że akurat teraz ta linia jeździ tylko w weekendy?! Na jego szczęście, i uroczy uśmiech, mąż sprzedawczyni zgodził się podwieźć się go do miasta i wsadzić w odpowiedni autobus, aby przez przypadek znów tu nie wylądował. Jeden Irlandczyk to i tak już za wiele, a co dopiero dwa razy, i to ten sam, wciągu jednego dnia.
Po krótkiej podróży i prześpiewaniu kilku światowych hitów puszczanych akurat w radio, Charlie został bezpiecznie wpakowany w odpowiedni autobus, który prawie odjechał bez niego. Na szczęście biegać umie szybko, a torba nie była znowu taka ciężka. Gdy słońce po tej stronie globu postanowiło w końcu przygotować się do snu odnalazł drogę, o której tak dokładnie opowiadał mu bratanek. Teraz już był pewny, że chociaż na tych ostatnich stu metrach obejdzie się bez ekscesów. Było ich aż za dużo jak na jeden dzień.
- Oi, Oliver! - krzyknął, gdy wyraźnie zobaczył uroczy domek, który z pewnością był własnością Nowozelandczyka. W duchu modlił się, aby bratanek był w domu...