Amsterdam był dość specyficznym miastem. Niekiedy bardzo ciężko było uwierzyć w to, że jest on stolicą, jednym z najważniejszych miejsc w kraju. Brakowało tu szklanych wieżowców, bloków... Pełno zaś było wąskich, kolorowych szeregowców, wodnych kanałów i mostów. Ulice były do siebie szaleńczo podobne, nietrudno zatem było się zgubić. Amsterdam nie posiadał swojej wieży Eiffla, Big Bena, czy też Statuy Wolności. Nie miał żadnego monumentu, czy też budynku, z którym można byłoby go kojarzyć. Słynął zaś z dużej ilości coffeshopów (miejsc, w których wbrew pozorom, nie można było kupić kawy), ulicy czerwonych latarni, a także klubów, przeznaczonych dla pewnych... Grup społecznych. Obcokrajowcy, którzy nie byli w tym miejscu ani razu, określali je mianem "nory grzechu", "rozpusty", i tak dalej. W istocie było tu bardzo spokojnie, zielono, a mieszkańcy prowadzili zdrowy tryb życia (dla przykładu, wszędzie poruszali się na rowerach).
Lotnisko Schipol
Podwinął rękaw i zerknął na zegarek. Samolot wylądował jakieś piętnaście minut temu, pasażerowie powoli wychodzili na korytarz (właściwie hol), a osoby, na którą czekał, nadal nie było nigdzie widać. Przeszło mu przez głowę, że może Antonio ma jakieś kłopoty... Pewnie ktoś go zaczepił, poprosił o paszport i zaczął wypytywać się o różne rzeczy, w obcym dla niego oczywiście języku. Jayden poczuł coś w rodzaju zdenerwowania... Albo może zmartwienia? Przestąpił z nogi na nogę i utkwił wzrok w drzwiach, które co rusz się otwierały. Zniecierpliwienie, które mu towarzyszyło, było obrzydliwe. Miał wrażenie, że znajduje się w sali kinowej, a na ekranie zamiast filmu, lecą reklamy.
- Witaj, kochanie! Boże, Katelijn, jak ja cię dawno nie widziałam! - jego spojrzenie mimowolnie powędrowało w bok. Dostrzegł jakąś tęgą kobietę, witającą się z młodą dziewczyną, najprawdopodobniej córką. Przywitania były... Żenujące. Przynajmniej jego ogarniało zażenowanie, kiedy trzeba było powiedzieć komuś coś miłego, uścisnąć go, cokolwiek.
Swoją drogą, udało mu się zaparkować samochód blisko gmachu lotniska, po to, by łatwiej było przenieść wszystkie walizki. Ciekawe, czy gość to doceni!
Lotnisko Schipol
Podwinął rękaw i zerknął na zegarek. Samolot wylądował jakieś piętnaście minut temu, pasażerowie powoli wychodzili na korytarz (właściwie hol), a osoby, na którą czekał, nadal nie było nigdzie widać. Przeszło mu przez głowę, że może Antonio ma jakieś kłopoty... Pewnie ktoś go zaczepił, poprosił o paszport i zaczął wypytywać się o różne rzeczy, w obcym dla niego oczywiście języku. Jayden poczuł coś w rodzaju zdenerwowania... Albo może zmartwienia? Przestąpił z nogi na nogę i utkwił wzrok w drzwiach, które co rusz się otwierały. Zniecierpliwienie, które mu towarzyszyło, było obrzydliwe. Miał wrażenie, że znajduje się w sali kinowej, a na ekranie zamiast filmu, lecą reklamy.
- Witaj, kochanie! Boże, Katelijn, jak ja cię dawno nie widziałam! - jego spojrzenie mimowolnie powędrowało w bok. Dostrzegł jakąś tęgą kobietę, witającą się z młodą dziewczyną, najprawdopodobniej córką. Przywitania były... Żenujące. Przynajmniej jego ogarniało zażenowanie, kiedy trzeba było powiedzieć komuś coś miłego, uścisnąć go, cokolwiek.
Swoją drogą, udało mu się zaparkować samochód blisko gmachu lotniska, po to, by łatwiej było przenieść wszystkie walizki. Ciekawe, czy gość to doceni!